Pytałem tu i ówdzie, jak to jest ze sponsorskimi dodatkami do kontraktów. Temat świeży, bo całkiem niedawno przewodniczący stowarzyszenia żużlowców Krzysztof Cegielski przyznał, że kilku zawodników czeka już 3 miesiące na zapłatę, a pieniędzy na horyzoncie nie widać. Prezes Betard Sparty składa zawodnikom pewną obietnicę Oczywiście te umowy zawodnicy podpisują na własne ryzyko, bo proces licencyjny obejmuje tylko to, co jest zapisane w kontrakcie. Reszta zależy od dobrej woli sponsora i klubu. Piszemy "klubu", bo jest taki jeden, gdzie żużlowcy na "dzień dobry" słyszą słowa, które muszą powodować u nich wielki oddech ulgi. Otóż prezes Betardu Sparty Wrocław Andrzej Rusko z każdym zawodnikiem, z którym podpisuje umowę, zawiera jasne ustalenia. Mówi mu wprost, że jeśli sponsor zawali, to on zapewnia, że w całości ureguluje kwotę zapisaną w dodatkowej umowie. W środowisku zawodniczym prezes Rusko zbiera za to podejście plusy. Dla żużlowca taka deklaracja wiele znaczy. Już przy podpisaniu umowy wie bowiem, że może spać spokojnie, bo na koniec sezonu będzie rozliczony co do złotówki. Nie będzie czekał na pieniądze miesiąc, dwa, a nawet trzy. Prezes Andrzej Rusko może spać spokojnie W tym roku nie ma już ograniczeń związanych z kwotami kontraktowymi. Kluby nie muszą dodawać nic od sponsora, bo same mogą dać tyle, ile chcą. Także zawodnicy nie muszą się godzić na sponsorskie umowy i potem martwić się o to, czy pieniądze dostaną od razu, czy też będą czekać kilka miesięcy. Jednak dodatkowe umowy sponsorskie nie zniknęły, bo choć kluby podniosły kwoty na kontraktach, to pewnej bariery finansowej nie chciały przekraczać, a zawodnik, słysząc w trakcie rozmów: dostaniesz więcej od sponsora, tylko kiwał głową, potwierdzając, że się zgadza. W tej sytuacji prezes Rusko może spać spokojnie. Jego podejście nadal będzie procentowało. Nadal będzie miał atut w rozmowach z zawodnikami. Będzie mógł im mówić, że on jest gwarantem realizacji sponsorskiej umowy, że jak trzeba będzie, to zapłaci. I w jego przypadku, to nie będą puste słowa. Prezesi narzekają. Nawet rozwiązanie z La Liga im nie pasuje A swoją drogą, to włos się jeży na głowie, jak posłucha się prezesów narzekających na to, że kiedyś te wysokie kontrakty zawodników zabiją ligę. Ich zdaniem tempo wzrostu wynagrodzeń jest za duże, i żadne mechanizmy regulujące płace tego nie zatrzymają. Oni nie wierzą w rozwiązania wzięte żywcem z hiszpańskiej La Ligi, gdzie każdy musi przedstawić władzom rozgrywek wiarygodny budżet, a potem dostaje zgodę na przeznaczenie określonego procenta na płace. Prezesi mówią, że będzie ten procent i dodatkowo sponsorskie umowy, za które klub będzie musiał wziąć odpowiedzialność taką, jak bierze teraz prezes Rusko. Osobiście uważam, że mechanizm z La Liga, który ma wejść za rok, jest optymalnym rozwiązaniem. Natomiast tempo wzrostu wynagrodzeń może spowodować jedynie przyrost zawodników. W tej chwili jest ich mało. Mamy rynek zawodników, to oni dyktują warunki. Jeśli będzie nadwyżka żużlowców, to wiele się zmieni. Ceny także. Póki co warto postępować przyzwoicie. Albo tak jak prezes Rusko, który mówi: sponsor nie da, ja zapłacę. Albo trzeba mieć odwagę i powiedzieć zawodnikowi: "nie mogę ci dać więcej, bo nie mam, a nie chcę potem świecić oczami i wstydzić się tego, że nie zapłaciłem". Można przez to stracić solidne wzmocnienie składu, ale można zyskać opinię wiarygodnego i uczciwego działacza. Problem w tym, że niewielu się na to decyduje, bo też kibica interesuje wynik. Rok temu pod prąd próbowała pójść Arged Malesa Ostrów. Klub po awansie do PGE Ekstraligi mierzył siły na zamiary, odpuścił licytowanie się o zawodników, i przegrał wszystkie mecze. Zobacz również: Zamroczeni, połamani. Są lekarze, którzy na to nie pozwolą