Marcel Kajzer nigdy nie należał do największych asów żużlowych torów, lecz nie zostanie zapomniany przez kibiców na długie lata. Były już zawodnik kupił ich serca przede wszystkim swoją postawą na torze i poza nim. Wychowanek Kolejarza Rawicz zawsze starał znajdować czas dla najwierniejszych fanów, a ponadto traktował kluby jak rodzinę. Przykład pierwszy z brzegu? Chociażby przygoda w Poznaniu, gdzie zależności wobec jego osoby liczono w tysiącach złotych. Pomimo tego, żużlowiec zaciskał zęby i z całych sił starał się walczyć o choćby najmniejszy punkt. Co prawda po odejściu ze stolicy Wielkopolski 32-latek w końcu stracił cierpliwość i w sieci pojawił się nawet specjalny materiał wideo opisujący kulisy współpracy, jednak okazał się on skuteczny, bowiem nowi działacze błyskawicznie rozliczyli się z nim co do złotówki. Spłata należności niestety nie spowodowała spektakularnego zwrotu w karierze zawodnika, która dobiegła końca w 2020 roku. Na jeden sezon Marcel Kajzer powrócił jeszcze do macierzystego Kolejarza, lecz niesatysfakcjonujące wyniki spowodowały iż główny bohater tekstu postanowił odwiesić kevlar na kołek. Ataku nie było, ale cennego paliwa już nie odzyska Rawiczanin na bezrobociu wcale długo nie posiedział. 32-latek aktualnie pracuje jako kierowca tira i w ciężarówce przemierza całą Europę. Poza odkrywaniem nowych miejsc, nowe zajęcie byłego żużlowca ma też swoje wady. Sam zainteresowany doskonale przekonał się o tym parę dni temu. Na jednym z postojów rabusie postanowili ukraść troszeczkę paliwa i misja ta prawie im się udała, gdyby nie czujność kierowcy. Kierowcy, który postanowił w pewien sposób zwrócić na siebie uwagę i podkoloryzował historię. - Nagle jeden z nich wybiega i próbuje zaatakować mnie maczetą. Zdążyłem się odchylić i tylko drasnął mnie w nos. On z kolei opuścił maczetę. Podbiega do niej i ją podnosi, a reszta w tym czasie ucieka. Ja z racji tego, że w Anglii nic do obrony legalnie nie można mieć, wyjmuję procę z kieszeni od dziadka, wkładam metalowo-gumową kulę i pstryk mu w d**ę. Potknął się i zahaczył o narożnik zderzaka. Odpalił samochód i odjechali - napisał na swoim Facebooku Marcel Kajzer. Trzeba przyznać, że od czytania tej relacji aż włos jeży się na głowie. Na szczęście w rzeczywistości nie było aż tak dramatycznie, co zresztą przyznał sam zainteresowany we wpisie zamieszczonym kilkanaście godzin później. Do tablicy wychowanka Kolejarza najpierw wywołał jednak uznany żużlowy dziennikarz - Grzegorz Drozd, który wprost na Twitterze przyznał, iż 32-latek ma bujną wyobraźnię. - To był fatalny dzień, bo zostałem okradziony z paliwa do agregatu chłodniczego w naczepie do przewozu leków (nie było mnie wówczas w ciężarówce, na całe szczęście spałem bezpiecznie w domu u mamy 400 metrów dalej). Gdyby pan interesował się aktywnością na moim Facebooku, wiedziałby pan, że sytuacja wyglądała zupełnie inaczej - przekazał już finalnie Marcel Kajzer. Czytaj także: Drugi raz tego nie zrobi. Ten sezon go wiele nauczył Witali go jak króla. Dostał telefon od mistrza świata