Piątkowy mecz we Wrocławiu pokazał dobitnie, że gwiazdozbiór z Lublina jest do ugryzienia. Niektórzy mówili, że porażka Motoru w Toruniu była totalnym wypadkiem przy pracy i tak naprawdę żadnych wniosków z niej wyciągać nie można. Ale druga porażka to już nie był przypadek, bo Spartą zaprezentowała się na tle mistrza Polski dużo korzystniej. Przegrana na pewno Motor niepokoi, ale jest coś co może niepokoić jeszcze bardziej. Chodzi o formę liderów. W ostatnich tygodniach w spory dołek wpadli Bartosz Zmarzlik i Jack Holder. Panowie to czołowi żużlowcy świata, wielce prawdopodobne że obaj skończą cykl Grand Prix z medalem na szyi. Ale w lidze coś się u nich zacięło. Holder kiepsko jedzie już od kilku spotkań, natomiast Zmarzlik zadyszkę złapał niedawno. Ale za to jest to zadyszka, jakiej w seniorskiej karierze prawdopodobne nie miał jeszcze nigdy. W piątek był wolny jak żółw. Silniki zawodzą. Mistrz świata potwornie się męczy Wszyscy zauważają, jak wolny jest Zmarzlik na trasie. Widzi to też on sam, co powoduje u niego nigdy wcześniej niewidziane frustracje, objawiające się na przykład w zachowaniach takich jak piątkowe wobec Artioma Łaguty (Zmarzlik miał pretensje o jazdę, którą wielokrotnie sam stosuje). Zdobył ledwie siedem punktów, nie wygrał biegu, co po raz ostatni zdarzyło mu się cztery lata temu. Kilka tygodni temu w Toruniu przywiózł dwa zera z rzędu, co także było szokujące. Motor ma szczęście, że kryzys liderów przyszedł teraz, a nie w fazie play-off. Zmarzlik i Holder mają dwa tygodnie na powrót do formy, bo bez ich dobrej jazdy o kolejnym tytule w Lublinie mogą zapomnieć. Zmarzlik już za chwilę zresztą będzie miał okazję do wymazania z pamięci kiepskiego występu we Wrocławiu. Pojedzie w finale indywidualnych mistrzostw Polski na domowym torze. Musi odrabiać stratę do Patryka Dudka, który znacznie lepiej jechał w dwóch pierwszych turniejach.