Nicki Pedersen po fatalnej kontuzji zaliczył fantastyczny początek sezonu. Problemy zaczęły się od 4. kolejki, bo wówczas GKM spotkał się z Wilkami Krosno na trudnym, krośnieńskim torze. Pedersen po zwycięstwie w pierwszym biegu miał duże problemy w dalszej fazie meczu. Po swoim drugim wyścigu odpuścił występ w meczu i poszedł do busa. - W drugim jego biegu zaczęło mu odcinać prąd. Cierpły mu ręce. Przeczuwałem, że to może być problem z kręgosłupem - tłumaczył w serialu "Nicki Pedersen. Ostatni Gladiator" ówczesny menedżer GKM-u, Janusz Ślączka. - To jak z tankowaniem samochodu. Nawet jeśli świeci się rezerwa, możesz jechać. Gdy nie masz już paliwa, nie jedziesz. Tak samo było z moją mocą. Nie miałem już mocy w ciele. Głowa chciała jechać, ale ciało nie dawało rady. Musiałem się poddać, bo nie chciałem spowodować kontuzji sobie lub innym. Czułem, że zawiodłem, a przecież nie chciałem tego robić. W szczególności swojej drużynie - mówił Nicki Pedersen. Pedersen po prostu opuścił park maszyn i udał się do busa. Takie zachowanie nie spodobało się trenerowi, Robertowi Kościesze. Zawodnikom to nie przeszkadzało Więcej wyrozumiałości do Pedersena mieli zawodnicy GKM-u, którzy nie odczuli braku kapitana w parku maszyn. - Fajnie, gdyby został z drużyną, ale jako zawodnik rozumiem jego rozczarowanie. Na pewno nie był zadowolony. Każdy inaczej radzi sobie z emocjami - komentował Max Fricke. - Nikogo to nie obraziło, nikomu nie dostarczyło kłopotów. Musiałaby cała drużyna wyjść żebym zauważył - wtórował koledze Gleb Czugunow. Całą sytuację w serialu dokładnie wytłumaczył Nicki Pedersen. W Toruniu sytuacja się powtórzyła. Gospodarze zrobili przyczepny tor i ponownie, w drugim wyścigu Pedersen już nie był sobą. Krzyczał, że nie ma w sobie żadnej mocy. Jak się później okazało, Pedersen nie miał sił, bo miał słabe wyniki krwi. Odpowiednia dieta i nieco odpoczynku doprowadziły mistrza świata do zdrowia. - Czułem się choro, nieswojo we własnym ciele. Nie miałem takiej pewności, by dawać rady innym. Musiałem pójść do busa i się położyć, bo źle się czułem. Byłem oszołomiony, słaby. Może kibice powinni jednego dnia wsiąść na motocykl albo komuś pomóc. Kiedy są chorzy, to też po pracy idą do domu. Nie zostają w pracy, nie zajmują się innymi, tylko idą do domu. To samo zrobiłem ja. Poszedłem do busa, położyłem się i próbowałem odprężyć. To proste. Kibice mają czasami dużo do powiedzenia, ale powinni wczuć się w sytuację i zrozumieć w czym jest problem. Łatwo wskazywać palcem i pytać dlaczego postąpił tak, a nie inaczej. Mówię więc, że nie zostałem w parku maszyn, bo nie czułem się na siłach, czułem się bardzo źle. To było przerażające, bo nie wiedziałem, co się dzieje. Z trudem podnosiłem butelkę z napojem - tłumaczył Pedersen. Sztab szkoleniowy nie wiedział, co będzie dalej z mistrzem świata - Sami zastanawialiśmy się, co będzie z Nickim w kolejnych meczach, bo był nam bardzo potrzebny. Po tym meczu mieliśmy niewesołe miny. Nie potrafił usiąść i powiedzieć jaka jest prawda i to też nas wprawiło w niepokój. Nie wiedzieliśmy, czy będziemy mogli korzystać z naszego lidera, Nickiego Pedersena - komentował Robert Kościecha. Po kilku tygodniach Nicki Pedersen wrócił do pełni sił i ponownie był mocnym punktem zespołu, zaliczając oczywiście także wpadki, o których również było głośno, m.in. o udawanych defektach.