Kamil Hynek, Interia: Optibet Lokomotiv Daugavpils jest największą pozytywną niespodzianką tegorocznego sezonu 2. LŻ. Ciężko znaleźć osobę, która typowała pana zespół do fazy play-off. Nikołaj Kokin, trener Optibet Lokomotivu Daugavpils: Sprawiliśmy psikusa. Faworyci byli skupieni na sobie, a my po cichutku wślizgnęliśmy się na ostatnie, czwarte, premiowane awansem do rundy finałowej miejsce. Dwa razy wygrywaliście rozgrywki na zapleczu PGE Ekstraligi, ale regulamin zabraniał wam awansu do elity. Teraz scenariusz jest podobny, bo nawet gdyby Lokomotivovi sensacyjnie udało się zwyciężyć na najniższym szczeblu, to ten szlaban dalej by obowiązywał. Blokuje was niemiecki Landshut Devils, który wyczerpuje limit dla jednej zagranicznej ekipy w eWinner 1. Lidze. Nie boi się pan, że motywacja wśród podopiecznych spadnie? - Jeśli położą lagę na finiszu sezonu, to sami sobie zaszkodzą, jazdą na pół gwizdka nigdzie się nie wypromują. To ich praca, sposób na życie, więc im więcej zdobytych punktów, tym większa kwota do wystawienia na fakturze. Ale nie podejrzewam nikogo o złe intencje, żużlowcy to poważni ludzie. Macie zamiar znów zagrać na nosie polskim działaczom i pokazać, że Lokomotiv w sportowej walce zasługuje na awans? - Z nikim nie będziemy się przepychać. Do play-off dostały się mocne zespoły, naszpikowane świetnymi nazwiskami i co w tej sytuacji najistotniejsze, wszystkie deklarują chęć wejścia do eWinner 1. Ligi. My już swój plan wykonaliśmy, co nie znaczy, że spróbujemy jeszcze napsuć trochę krwi rywalom. Załóżmy, że Lokomotiv zwyciężą finałowy dwumecz i już oficjalnie dostaje czerwone światło na eWinner 1. Ligę. Co wtedy? - Na nikogo się nie obrażamy. Plusy nakrywają czapką minusy. Dla nas występy w polskiej lidze mają dużą wartość szkoleniową. Nie kisimy się we własnym sosie, lecz regularnie konkurujemy z zawodnikami z różnych stron świata. Nasi chłopcy poznają inne tory, zaliczają szybszy progres. Dajemy też świetną rozrywkę naszym wspaniałym kibicom. Nie wycofamy się z Polski, chyba, że nas ktoś wygoni wołami, albo sami dojdziemy do wniosku, że dalsze starty w waszym kraju nam się nie kalkulują. Przepraszam, że tak cisnę pana o tego bana na awans, ale osobiście nie jestem zwolennikiem sztucznych regulacji. - Na razie trochę dywagujemy i wychodzimy bez sensu przed szereg. Jak wygramy ligę będziemy się martwić. W tej chwili nasza książeczka z przepisami jest schowana głęboko w szufladzie. Okej, regulamin był wam znany i nie mieliście na niego wpływu, ale będziecie jeszcze mediować z centralą żużlową? - To nie mój biznes, a w działkę prezesów i dyrektorów klubu się nie mieszam. Ja jestem od prowadzeniu zespołu, a co o tym myślę zostawię dla siebie. A czy będą rozmawiać? Możliwe, w każdym razie, to nic nie kosztuje. Jako klub byliście finansowo gotowi na to, że drużyna skutecznie pobije się o play-off? Uwzględniliście te przynajmniej dwa dodatkowe mecze w przedsezonowym budżecie? - Nie pójdziemy z torbami. Od lat nie hodujemy długów, jesteśmy solidnym płatnikiem i teraz też nam wystarczy funduszy. Dla nas nieocenionym sponsorem są wierni kibice, którzy po pandemii koronawirusa i serii obostrzeń z nią związanych wrócili na trybuny wyposzczeni. Gdy ich nie było ta kołdra była faktycznie krótsza, ale nigdy nie pozwalaliśmy sobie na funkcjonowanie ponad stan. Skromnie, ale rozsądnie? - Tak. Teraz, odpukać ten stadion znów oddycha pełną piersią. Atmosfera jest fantastyczna, żywiołowy doping niesie naszych zawodników przez, co zbudowaliśmy na Łotwie twierdzę, którą ciężko zdobyć. Jak odnajdujecie się w aktualnych realiach polskich lig. Jesteście naocznymi świadkami, jak te stawki co sezon wariują i szybują w ekspresowym tempie do góry. - Nie uczestniczymy w wielkim wyścigu zbrojeń, bo nas na to nie stać. Zazwyczaj posiłkujemy się żużlowcami, którzy są pomijani przez polskie kluby. Tak to u nas się kręci, że przebieramy w zawodnikach, ambitnych, z potencjałem, pragnących fajnie się zareklamować. Kiedyś uknułem teorię, że Lokomotiv to taki klub-sanatorium, gdzie parę karier w głębokim kryzysie udało się odratować. W tej kampanii byliście z kolei jak Midas, kogo nie zakontraktowaliście, to trafialiście w dziesiątkę. Po Adama Ellisa, Nicka Morrisa, Victora Palovaarę, czy nawet Rene Bacha za chwilę sieci zarzucą polskie kluby. O ile już tego nie zrobiły. - W tym roku popisaliśmy się niezłą skutecznością, ale to zasługa naszych klubowych menedżerów, którzy w pocie czoła pracowali nad wzmocnieniami. Umówmy się szczęścia też w tym było co niemiara. Jak wyszukujecie zawodników? - Nie mamy specjalnej siatki. Ludzie, którzy są oddelegowani do penetrowania obcych rynków trzymają rękę na pulsie i dzielą się z nami informacjami. Później wspólnie ocieniamy, czy dany zawodnik mógłby nam się przydać. I co dalej? - Gdy zajdzie potrzeba kontaktujemy się z poszczególnymi zawodnikami. Jest dużo żużlowców bez umów i tych też pytamy o plany na przyszły sezon. To logiczne, że jedne negocjacje są łatwiejsze, a inne trudniejsze. Z reguły Lokomotiv jest traktowany jak trampolina do dalszej kariery. Lokomotiv jest też wylęgarnią łotewskich talentów, a pan niewątpliwie przyłożył do rozwoju Gustsa, Michajłowa, czy Lebiediewa rękę. Serce się pewnie raduje, gdy widzi pan, jak dawni podopieczni zaczynają robić furorę w coraz lepszych klubach. - Wszyscy przeszli w Daugavpils żużlową szkołę przetrwania (śmiech). Teraz zbierają owoce. Gdybyśmy zebrali naszych rozsianych po różnych klubach lokalnych chłopaków do kupy, zbudowalibyśmy niezłą ekipę. Andrzej Lebiediew z Cellfast Wilków Krosno prezentuje się w tym sezonie znakomicie i jest w kręgu zainteresowania kilku klubów z PGE Ekstraligi. Doradziłby mu pan złapanie się tej szansy? To właściwy moment, żeby spróbować elity jeszcze raz? - Pozycje na zapleczu ma ugruntowaną, ale w PGE Ekstralidze także nie jest zawodnikiem anonimowym. Zdążył parę lat wstecz już ją "ugryźć" i wie z czym się ją je. Andrzej przekonał się poprzedni razem, że to ciężki kawałek chleba, ale jest jeszcze stosunkowo młody, umie wyciągać wnioski i szczerze trzymam za niego kciuki, żeby mu się udało.