Transfer na wagę złota. Postawił polską gwiazdę na nogi
Rozstanie z Łukaszem Jankowskim miało być początkiem końca Piotra Pawlickiego. 30-latek rozpaczliwie poszukiwał chętnych osób do współpracy, lecz zainteresowania praktycznie nie było. W końcu kilka tygodni temu w jego teamie pojawił się Krzysztof Nyga. Ceniony mechanik, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, postawił reprezentanta Polski na nogi. – To jest facet z najwyższej półki. Tam jest dużo spokoju – przyznaje Jacek Frątczak w rozmowie z Interia Sport. – Piotr wysyła mocny sygnał w stronę konkurentów. Nie skreślam go, jeśli chodzi o karierę międzynarodową – twierdzi były menadżer.

Do tej pory Piotr Pawlicki rotował nie tylko sprzętem, ale również pracownikami. W pewnym momencie sytuacja była na tyle dramatyczna, że w teamie pojawił się nawet 61-letni ojciec. Wydarzyło się to po rozstaniu z Łukaszem Jankowskim.
Nowa postać w teamie Pawlickiego
Pawlicki współpracował z nim przez ostatnie dwa lata. Do tego sezonu przystąpił jednak w okrojonym składzie. Wyniki i liczne upadki, których było więcej niż zwycięstw, szybko to potwierdziły. - Nie miał idealnego wejścia w sezon, ale w porę się połapał i wszedł na wysoki poziom - zauważa Jacek Frątczak.
Nagle nastąpił zwrot akcji, a przy Pawlickim można było ujrzeć Krzysztofa Nygę. Znany w środowisku jako "Nenes" pracował wcześniej dla Nickiego Pedersena czy Petera Kildemanda. W skrócie na żużlu zjadł zęby. Od tego momentu 30-latek zaczął jeździć jak natchniony. W ostatnich trzech meczach stracił tylko trzy punkty.
Taka zmiana destabilizuje. Czasem są one potrzebne, bo nowa osoba zwraca uwagę na inne detale. To jest facet z najwyższej półki, który wie o co chodzi. Krzysztof jest tak długo w żużlu, że to doświadczenie buduje też zaufanie i poczucie bezpieczeństwa. Tam jest dużo spokoju
"Na cokolwiek nie wsiądzie, będzie skuteczny"
- Mam wrażenie, że Piotr wszedł na taki poziom, z którego nie zejdzie w najbliższych tygodniach. On nigdy nie zgubił potencjału. To jest chłopak, który zawsze potrafił jechać. Brakowało mu głównie stabilizacji w kwestiach sprzętowych i skupienia na konkretnych rozwiązaniach. Teraz stał się dużo bardziej cierpliwy. Przestał szukać dziury w całym. Złapał konkretne rozwiązania i się ich trzyma - tłumaczy.
- Lepsze jest wrogiem dobrego. Nie próbuje na siłę, tylko jest konsekwentny. Sprzęt buduje i rujnuje. Chodzi tutaj o komfort jazdy na motocyklu oraz pewność siebie. Polega to na tym, że zawodnik łapiąc formę jest w stanie wykrzesać jeszcze więcej ze sprzętu, który wcześniej nie był nadprzeciętny. Działa to jak sprzężenie zwrotne. Piotr jest w formie i na cokolwiek nie wsiądzie, będzie skuteczny - dodaje.
Pawlicki wróci do Grand Prix?
Gdyby miało to miejsce nieco wcześniej, to Pawlicki mógł mieć szansę na nominację do dzikiej karty na Grand Prix w Warszawie. Na razie może liczyć jedynie na powołanie do reprezentacji, jeśli chodzi o mecze towarzyskie. Przed zawodnikiem z Częstochowy także cykl indywidualnych mistrzostw Europy. Tam stawka jest bardzo wysoka, ponieważ mistrz Europy automatycznie awansuje do Grand Prix.
- Piotr wysyła mocny sygnał w stronę konkurentów, że jest uzbrojony, a co za tym idzie niebezpieczny. Nie skreślam go, jeśli chodzi o karierę międzynarodową. W tej chwili jest również poukładany życiowo, spełnia się jako ojciec. Wystarczy zwrócić uwagę na jego wypowiedzi. Świetnie zaprezentował się na MPPK w Grudziądzu, gdzie przyznał, że korzysta tam od lat z tego samego silnika. Jestem przekonany, że doszło do stabilizacji - kończy.

