Pawlak przyszedł na świat 13 lutego 1974 roku w Koninie. Licencję zdobył tak szybko, jak to było możliwe, w wieku 16 lat. Choć jego kariera trwała zaledwie cztery sezony, w żużlowym CV Artura Pawlaka nie zabrakło sukcesów. Wraz z Falubazem zdobył w 1991 roku tytuł Drużynowego Mistrza Polski. W tym samym sezonie, jak i rok później, zdobywał w drużynie brązowe medale Młodzieżowych Mistrzostw Polski Par Klubowych. - Pamiętam, no pewnie, że pamiętam! Skromny, spokojny, wyciszony, a zarazem z niesamowitym poczuciem humoru - wspominał Pawlaka, w rozmowie z Gazetą Lubuską, urodzony rok po koledze z drużyny, Piotr Protasiewicz. - Jak przyszedłem do szkółki, to Artur już miał licencję, dobijał się do pierwszego składu. Razem stawialiśmy pierwsze żużlowe kroki, rywalizowaliśmy też o miejsce w drużynie, ale zawsze w bardzo przyjacielskiej atmosferze. Byliśmy kolegami, razem chodziliśmy na imprezy, jeszcze z Piotrkiem Kuźniakiem. To były wspaniałe czasy - wspominał z rozrzewnieniem kapitan Falubazu. Śmierć w sparingu na oczach matki Dobrze zapowiadającą się karierę przerwał tragiczny wypadek, który miał miejsce 6 czerwca 1993 roku. W 4. biegu meczu towarzyskiego Falubaz Zielona Góra - Polonia Piła Artur Pawlak ścigał Grigorija Charczenkę. Na początku czwartego okrążenia Pawlak zahaczył o tylne koło Rosjanina i stracił kontrolę nad motocyklem. Upadł, kilka razy przekoziołkował i z impetem uderzył w drewnianą bandę. Lekarze stwierdzili u niego poważny uraz pnia mózgu. - Artur był w śpiączce, bo doznał urazu rdzenia mózgowego. Lekarze opowiadali nam, że jak uda mu się zwalczyć kryzys i przeżyć ileś tam dni, to jest nadzieja. Liczyliśmy więc z kolegami te dni, ale nic się nie poprawiało. W końcu powiedziano nam, że zostanie odłączony do aparatury podtrzymującej go przy życiu. Już nie było nadziei, a jego organ był potrzebny do przeszczepu - wspominał po latach, na łamach Przeglądu Sportowego, Sławomir Dudek, były żużlowiec, ojciec Patryka Dudka. Śmierć żużlowca stwierdzono 21 czerwca - 15 dni po feralnym wypadku. Brzemienne w skutkach zdarzenie obserwowali z trybun rodzice młodzieńca. - Wtedy, na jego ostatnim meczu, siedziałam na zupełnie innym miejscu niż zawsze. Artur zginął na wirażu pod tablicą z numerami, od strony Raculi. Pod moimi nogami dziecko mi zginęło. Pamiętam, że mąż skoczył przez płot i usiłował mu zdjąć kask. Potem już lekarze się nim zajęli. Minęło tyle lat i wciąż nie mogę uwierzyć, ani pogodzić się z tym, że go nie ma - powiedziała Barbara Pawlak, mama Artura, w rozmowie z Super Expressem. Banda nie zamortyzowała upadku Takich upadków, jak ten Pawlaka, żużel widział wiele. Niestety w latach 90. jeszcze nikt nie myślał o wprowadzeniu dmuchanych band. Zdaniem Piotra Protasiewicza, gdyby ten upadek wydarzył się w dzisiejszych czasach, Pawlakowi nic by się nie stało. - Zahaczył, przewrócił się, uderzył. Gdyby to stało się dziś, przy dmuchanych bandach, to pewnie Artur po takim upadku by wstał i o własnych siłach wrócił do parku maszyn - analizował doświadczony zawodnik w rozmowie z Gazetą Lubuską. Dokładniejsze wspomnienia z tego dnia ma Andrzej Huszcza, legenda Falubazu, która widziała wypadek Pawlaka na własne oczy. - Artka pociągnęło, uderzył w bandę. A wtedy bandy nie były takie jak teraz - dmuchane, bezpieczne. Przy słupkach były wmurowane szyny. Mocna, solidna banda. Pamiętam, że aż zakwiczała. Nic a nic się nie poddała. Całe uderzenie Artek wziął na siebie. I koniec - wspominał Huszcza dla Gazety Lubuskiej. Choć od śmierci zawodnika minęło prawie 30 lat, pamięć o nim jest wciąż żywa. - Fajny chłopak, super. Wspominam go cały czas. Kiedyś nawet rower od niego kupiłem, à la góral taki, solidna DDR-owska produkcja. Do dziś go mam. Teraz trochę zmodernizowałem, bo opony były już zmurszałe po tych dwudziestu paru latach, i jeżdżę. I ten rower ciągle przypomina mi o Artku. Jak na cmentarzu jestem, to przechodzę koło tych moich znajomych. Do Artka też zawsze zajdę - wspominał Andrzej Huszcza.