Mateusz Wróblewski, INTERIA SPORT: - Szkoli pan juniorów oraz adeptów szkółek żużlowych w Australii. Czy widzi pan jakąkolwiek australijską perełkę, która może zdobyć indywidualne mistrzostwo świata? Darcy Ward, Monster Energy, Australia: - To bardzo trudne pytanie. W tym momencie Jack Holder ma na to największe szanse. Jeśli chodzi o moich podopiecznych, to tak naprawdę szkolę dzieciaków. Na ten moment nie widzę takiego talentu, ale nigdy nie wiemy, co przyniesie przyszłość. By dostać się na szczyt potrzeba wiele szczęścia, m.in. unikając kontuzji. Staram się pomóc młodzieży australijskiej, by ta doszła do takiego poziomu, by mnie nie potrzebowali. A co jeśli chodzi o Tate’a Zischke? To pana ostatni wysłannik do Polski. Tak, Tate jest dobry. Na ten moment to najlepszy zawodnik na mojej liście. Mam wiele wspólnego z tym, jak on się teraz prezentuje. Świetnie, że znalazł się w Polsce. Tym bardziej, że stworzono Ekstraligę U-24, do której jest stworzony. Ma wielkie szczęście, że może się ścigać w Polsce. Wielki wpływ na to ma Piotr Rusiecki, która wiele pomógł i dba o niego. Tate ma także świetnego sponsora w Brisbane. To wiele daje w kontekście jego wyposażenia. Tate jest na dobrym poziomie. Ma tylko 18 lat, a jeździ bardzo dobrze, mając tak małe doświadczenie. A przecież nie tak dawno miał kontuzję. Dokładnie. Tate przebywa zaledwie przez ostatnie tygodnie w Polsce. Dlaczego zaproponował go pan do leszczyńskiego klubu, a nie choćby do Apatora Toruń, w którym przez większość kariery pan startował? Toruń to nie jest już ten sam klub. Szczerze mówiąc nie znam tam nikogo. Tak naprawdę mam kontakt tylko z fanami z Torunia, którzy są świetni. Z klubem nie. Na czym dokładnie polega pana praca z młodzieżą w Australii? Pomaga im pan w kwestiach sprzętowych, czy tylko w tym, jak jeździć na torze? Tylko w tym, jak jeździć na torze. Co prawda kilku zawodników nawet wyposażyłem w sprzęt, by wiedzieli, jaki dobry on musi być, ale mi go zwrócili. Żużlowcy kłamią do kamery? Ciekawa opinia Nie podpowiada pan jakie ustawienia dobierać na dany tor? Wydaje mi się, że każdy o tym teraz mówi. Oczywiście, że w tej kwestii również pomagam. Każdy płacze teraz nad ustawieniami. Jestem w Polsce przez tydzień, słucham zawodników, a oni ciągle gadają o tym samym... Każdy błądzi, ale mówią o tym za dużo. Na końcu żużel to prosty sport i taki powinien być. Czyli więcej w żużlu jest zawodnika, niż sprzętu? Tak. Dlatego pomagam młodym zawodnikom w tym, jak jeździć, jak używać własnego ciała. Film, który wywołuje płacz Oglądałem film dokumentalny autorstwa Marcina Musiała o pana karierze i szczerze mówiąc, pod koniec filmu uroniłem łzę. Czy pan go również oglądał? Tak. Jestem wdzięczny, że Marcin to zrobił. To niesłychane, że facet wybrał się z Polski do Australii, by nakręcić film. Sądzę, że miałem pewien wpływ na ten sport. To jednak świetne, że takie coś udało się nakręcić, bo tak naprawdę jeździłem pięć, czy sześć lat. Również oglądałem ten film. Bywa smutny, ale są tam też historie od Jacka Gajewskiego oraz Wojciecha Stępniewskiego, dotyczące tego, kiedy zjawiłem się w Toruniu. To są akurat bardzo pozytywne przesłania. To po prostu niesamowite. Świetna robota Marcina. Wróćmy do sportu. Ma pan jakieś przewidywania, co do finału Drużynowego Pucharu Świata? Oczywiście Polacy będą bardzo mocnym zespołem i także faworytem. Reprezentacja Polski ma świetną czwórkę zawodników. Zresztą, preferuję właśnie Drużynowy Puchar Świata niż ściganie parowe, bo podczas DPŚ faktycznie możemy mówić o drużynie. Podczas wyścigów par bardziej liczy się szczęście. W czwórkę zawody są dużo bardziej zacięte. Czyli wnioskuję, że woli pan DPŚ niż SoN. Dokładnie. Puchar Świata pokazuje, która nacja w rzeczywistości ma najlepszych zawodników. Czy jest jakakolwiek szansa, by ściągnąć pana do Polski na stałe? Sądzę, że kilka klubów widziałoby pana w roli trenera młodzieży. Nie ma na to żadnych szans. Mam rodzinę i mieszkamy w Australii. Poza tym najważniejsza jest dla mnie pogoda. W Europie jest po prostu gówni*na. Przez kilka dni w Polsce było w porządku, ale w Wielkiej Brytanii? Dramatyczna. Nie mogę się już doczekać australijskiego słońca. Wie pan, kiedy znów odwiedzi pan Polskę? Może podczas ostatniej rundy Grand Prix w Toruniu? Nie wiem, nie jestem pewien. Nawet teraz nie byłem w Toruniu. Szkoda, bo przecież wiem i pamiętam, co tamtejsi fani zrobili dla mnie. Chciałem tam pojechać, ale cały tydzień miałem mocno zajęty. Wojciech Stępniewski zaprosił mnie nawet na Ekstraliga Camp, ale mam swoje obowiązki wobec Monster Energy i Drużynowy Puchar Świata na głowie. W Polsce nadal istnieje wielka grupa fanów, która pana wspiera, nawet po zakończeniu kariery. Wie pan o ich istnieniu? Oczywiście. To, co zrobili dla mnie fani po kontuzji, tego nigdy nie zapomnę. Pamiętam zbiórkę pieniędzy dla mnie. Zrobili okolicznościowe koszulki... dzięki nim mogę żyć normalnym życiem. Jestem za to wdzięczny. Bewley jest jego kopią na motocyklu Czy jest jakiś zawodnik, z którym pan w trakcie sezonu rozmawia o żużlu i daje wskazówki? Oczywiście nie wliczając młodych Australijczyków. Rozmawiam trochę z Danielem Bewley’em. Wiem, że jest zainteresowany tym, jak jeździłem na motocyklu. Wiem, że studiuje moją jazdę. Oczywiście jestem w kontakcie z Taiem Woffindenem. Po sezonie szczególnie dużo dyskutujemy. Odnosząc się do Daniela Bewley’a w Polsce krąży opinia, że Brytyjczyk na motocyklu przypomina pana. Pan to podobieństwo widzi? Tak. On wygląda dokładnie tak, jak ja. Uwielbiam sposób, w jaki prowadzi motocykl. Podczas jazdy ciało należycie pomaga motocyklowi.