Bronisław Idzikowski od najmłodszych lat związany był ze sportem, jednak początkowo nie uprawiał dyscypliny, która doprowadziła do jego śmierci. Jako nastolatek trenował boks, mimo filigranowej postury - tak pożądanej przecież przez żużlowców - należał do najbardziej obiecujących pięściarzy w całej Częstochowie. Bronisław Idzikowski - za maly na boksera, idealny na żużlowca Z ringu bardzo szybko przeniósł się na tor. Jak wspominał w biografii zawodnika Marek Soczyk, Idzikowski wybrał sport o wiele popularniejszy wówczas w jego rodzinnym mieście. Na stadion Włókniarza regularnie przybywały hordy kibiców, a żużlowcom żyło się wówczas w Częstochowie o wiele wygodniej niż jakimkolwiek innym sportowcom. Niedoszły pięściarz miał zaś na utrzymaniu liczną rodzinę. W czarnym sporcie Idzikowski mógł jeszcze lepiej wykorzystać swe wyjątkowe warunki fizyczne, liczył sobie zaledwie 160 centymetrów wzrostu, co pomagało mu - jak wspominają najstarsi sympatycy żużla - pokonywać wiraże bardziej zwinnie niż któremukolwiek ze współczesnych mu rywali. Z roku na rok stawał się coraz lepszym żużlowcem. W 1959 roku odegrał jedną z kluczowych ról w zdobyciu przez Włókniarza tytułów drużynowych mistrzów kraju. Mniej więcej w tym samym okresie wywalczył sobie miejsce w reprezentacji Polski. Obiecujący rozwój kariery Idzikowskiego zatrzymał domowy mecz z Polonią Bydgoszcz w sezonie 1961. Ulubieniec gospodarzy pewnie prowadził w wyścigu, ale jego motocykl nieoczekiwanie wymknął mu się spod kontroli. Idzikowski upadł na tor, a jadący za nim kolega z zespołu nie miał wystarczająco czasu na reakcję. Przejechał po nim na pełnej prędkości. Lekarze zdiagnozowali u Idzikowskiego złamanie kości podstawy czaszki. Nie odzyskał już przytomności. Zmarł 4 dni później. Częstochowa pamięta o nim do dziś Śmierć Idzikowskiego była tragedią dla całego miasta. Uwielbiali go nie tylko kibice Włókniarza. W Częstochowie był wspominany jako niezwykle sympatyczny, zawsze uśmiechnięty sąsiad. Uchodził za niezwykle wierzącego, często służył do mszy. Na jego pogrzebie spotkało się bardzo wielu żałobników. Sympatycy żużla, działacze i sportowcy z całej Polski, częstochowianie, a nawet księża Paulini z jasnej góry. - Za trumną szły nieprzebrane tłumy. Tego nie było nigdy wcześniej i nigdy się to nie powtórzyło - napisze po latach w swej autobiografii Marek Cieślak. Częstochowa nie zapomniała o swym dawnym ulubieńcu. Po dziś dzień na stadionie przy ulicy Olsztyńskiej organizowane są zawody upamiętniającego tragicznie zmarłego żużlowca. Od lat siedemdziesiątych wespół z nim turniejowi patronuje inny tragicznie zmarły żużlowiec Włókniarza. Ostatnim zwycięzcą "Memoriału Bronisława Idzikowskiego i Marka Czernego" jest Duńczyk Mikkel Michelsen.