Mówisz żużel w Australii, myślisz widowiskowa jazda. Od pokoleń zawodnicy pochodzący z Antypodów gwarantują kibicom niesamowitą postawę na torze i to, że nie ma dla nich biegów straconych. W XXI wieku doskonałym na to przykładem był Darcy Ward. Kompilacji z jego wyścigów w Internecie znajdziemy od groma, ponieważ nie istniało dla niego słowo "odpuszczanie". 31-latek gdyby nie fatalny upadek w Zielonej Górze, po którym porusza się na wózku inwalidzkim, z pewnością dziś walczyłby z Bartoszem Zmarzlikiem o medale w cyklu Grand Prix. Kibice z miejsca go pokochali Zanim Darcy Ward bawił kibiców z całego globu, kilka dekad wcześniej szlak przecierał mu między innymi Neil Coddington. Australijczyk szybko pokazał się z dobrej strony w ojczyźnie, co zaowocowało kontraktem w Wielkiej Brytanii. Tamtejsza liga była wówczas dla zawodników tym, czym obecnie jest PGE Ekstraliga, czyli rajem na ziemi. Nie tylko jeździli tam najlepsi na świecie, ale i z toru główni bohaterowie wyciągali solidne pieniądze. Wschodzącej gwieździe postanowiono zaufać w Newcastle. W mieście, gdzie trwa w tej chwili ogromny boom na piłkę nożną Neil Coddington jeździł łącznie przez trzy sezony i choć nie punktował na kosmicznym poziomie, to zaskarbił sobie szacunek fanów widowiskową jazdą. Wspominaliśmy na wstępie, że dla Australijczyków nigdy nie ma biegów straconych i w taką właśnie narrację idealnie wpasował się człowiek, któremu poświęciliśmy ten materiał. - Bitwy pomiędzy nim, a Johnem Langfieldem, Glennem McDonaldem i Alanem Jonesem były wręcz epickie - wspominali swego czasu użytkownicy jednego z brytyjskich forów o tematyce czarnego sportu. Kariera zawodowego żużlowca w przypadku Neila Coddingtona nie potrwała długo. Z Wysp wyjechał już w 1979, by następnie ścigać się w ojczyźnie. Z czasem motocykl zamienił on na motorówki rozwijające prędkość nawet do 300 kilometrów na godzinę. W tej dyscyplinie sportu był naprawdę dobrym i szanowanym zawodnikiem. Jego popisy oglądały tysiące osób, które nie mogły wyjść z podziwu, jak szybko Australijczyk odnalazł się w całkowicie innych zmaganiach niż jazda motocyklem bez hamulców. Coddington brał udział w wielu prestiżowych zawodach. - Łodzie wyglądały fascynująco. Sama jazda również - czytamy na stronie ignitedesign.com.au. Dramat na trzydziestolecie startów. Reanimacja dłużyła się w nieskończoność W wyścigach motorówek były żużlowiec pozostał naprawdę długo, ponieważ w 2010 roku stuknęło mu trzydzieści lat startów. Niestety rodzina wraz z samym zainteresowanym długo nie poświętowali. Pod koniec lutego całą Australię obiegły bowiem wieści o ogromnej tragedii. Neil Coddington podczas rozgrzewki brał udział w fatalnym w skutkach wypadku, gdy jego motorówka była rozpędzona do 150 kilometrów na godzinę. - Nagle skręcił w lewo i przewrócił się - relacjonowali zgromadzeni na prowizorycznych trybunach kibice. Przy poszkodowanym błyskawicznie pojawiły się służby medyczne, które przetransportowały go na brzeg i rozpoczęli długą reanimację. Ta nie zakończyła się sukcesem. Dla całego środowiska był to ogromny szok, zwłaszcza, że Neil Coddington traktował zawody jako hobby i odskocznię od codziennych obowiązków. Długo ze śmiercią męża nie potrafiła pogodzić się zwłaszcza jego żona - Debbie. - Gdybym mogła poprosić o choćby jedną rzecz, to całym sercem modliłabym się do Boga o to, by cię przywrócił. Niestety nie pomoże nawet tysiąc słów czy hektolitry wylanych łez, które lecą mi z oczu do teraz. Zostawiłeś po sobie złamane serca oraz mnóstwo szczęśliwych wspomnień. Zamiast tych wspomnień wolałabym jednak znów mieć ciebie. Chcę tylko ciebie - pisała kobieta w 2011 na łamach couriermail.com.au. Neil Coddington gdyby żył, obchodziłby dziś okrągłe siedemdziesiąte urodziny.