Piotr Pawlicki zadebiutował w najwyższej klasie rozgrywkowej podczas sezonu 1982. Mowa tu oczywiście nie o aktualnym kapitanie Fogo Unii Leszno, a jego ojcu - nestorze żużlowego rodu. Talentem nie odbiegał on wcale od swego młodszego syna, który przez lata stanowił wszak ścisłą czołówkę PGE Ekstraligi, a nawet sięgał po indywidualne mistrzostwo kraju. Niestety, od obu swoich synów miał o wiele mniej szczęścia. Żużel. Tam powinna być dmuchana banda! 19 maja 1992 reprezentował on barwy Byków w finale Mistrzostw Polski Par Klubowych na torze w Gorzowie. Podczas jednego z wyścigów próbował wyprzedać swoich rywali po zewnętrznej, lecz niefortunnie przeszarżował. Jego motocykl stracił przyczepność, wykręcił bączka, a Pawlicki uderzył plecami o bandę na wirażu. We współczesnych czasach najprawdopodobniej po prostu otrzepałby się z kurzu i po kilku minutach znów stanął pod taśmą. Niestety, standardy bezpieczeństwa na żużlowych wieczorach cechowały się jeszcze wówczas obrzydliwie niskim poziomem. Tam gdzie dziś stoją miękkie, dmuchane bandy znajdowała się wtedy siatka wspierana na metalowych słupkach. To właśnie w jeden z nich wpadł Pawlicki senior. Przytomności po wypadku nie straciłem. Pamiętam, że lekarze mówili zaraz po tym jak zjawili się przy mnie, by nie ściągano mi butów i skóry, czyli kombinezonu używanego w tamtych czasach, bo uszkodzenia mogły zostać spotęgowane. Niestety, i tak trochę mnie tam poszarpano - mówił po latach Sportowym Faktom. Piotr Pawlicki nie obraził się na żużel Całe środowisko od razu zdało sobie sprawę, że to koniec żużlowej kariery leszczynianina. Krótkiej, aczkolwiek niezwykle intensywnej. Przez 10 lat jazdy zdobył on z Unią 6 medali DMP (w tym aż 3 złote), wywalczył mistrzostwo Polski par klubowych, został indywidualnym mistrzem Polski Juniorów, a także zdołał stanąć na podium Złotego Kasku i niezwykle prestiżowego jeszcze wtedy Memoriału Alfreda Smoczyka. Pionier speedwaya spod herbu Pawlickich nie rozpaczał nad utratą swej ukochanej pracy, tylko od razu przystąpił do walki o swoje zdrowie. Była to potyczka wcale nie łatwiejsza od pięknych wyścigów wygrywanych przez niego na Strzeleckiej. W Gorzowie stracił dwa kręgi lędźwiowe, mocno uszkodził sobie również cały system nerwowy wraz z rdzeniem kręgowym. Wielu lekarzy z marszu skazywało go na wózek inwalidzki. Piotr Senior w ogóle nie zwracał uwagi na swoje niewielkie szanse i szybko rozpoczął intensywną rehabilitację. Skutki przerosły najśmielsze oczekiwania - żużlowiec już wkrótce wstał i do dziś pojawia się na stadionach pomagając sobie laską. Pawlicki senior nie obraził się na czarny sport. Sam zjechał z toru przedwcześnie, ale szybko wypełnił po sobie lukę wprowadzając do czarnego sportu dwóch swoich synów - Przemysława i Piotra Juniora. Ten drugi ma dziś 28 lat i od ponad dekady reprezentuje macierzystą Unię Leszno, pełni nawet funkcję jej kapitana. Wcześniej sięgnął po złoto IMŚJ, wygrał z reprezentacją Polski Drużynowy Puchar Świata, został młodzieżowym indywidualnym mistrzem Polski, a nawet przejechał dwa sezony w Grand Prix. Gablota starszego z synów nie jest może aż tak efektowna, ale i Przemek nie ma się czego wstydzić. Od ponad dekady cieszy się mianem solidnego ekstraligowca. Ich ojciec pojawia się na stadionach nie tylko po to, by wspierać synów dobrą radą w parku maszyn. W 2014 roku sam wyjechał na tor podczas jednej z towarzyskich imprez. Wiele osób przychodziło do mnie i pytało czy to jest na pewno dobry pomysł. Mówili: Piotr może jednak zrezygnujesz? Wiadomo, że nie jestem pełnosprawny i przez to się obawiali o mnie. W większości przychodzili ludzie, którzy pamiętali, jaki byłem na torze. Również synowie mieli obawy. Przemek prosił: "Tata tylko nie wariuj, proszę cię, jedź spokojnie". Po tylu latach w końcu spełniłem swoje marzenie, bardzo się z tego cieszę - mówił potem Onetowi.