Wojciech Kiełbasa nigdy nie należał do krajowej czołówki i z pewnością gdyby startował w dzisiejszych czasach, to głównie oglądalibyśmy go w zawodach przeznaczonych dla żużlowców amatorsko uprawiających ten sport. Te zmagania w Polsce są zresztą bardzo popularne. Ostatnio do drużyny z Ostrowa dołączyła między innymi Sindy Weber. Niemka pochwaliła się w tym wywiadzie na naszej stronie. - Bardzo się cieszę na tę współpracę, bo nie chciałam całkiem rezygnować z żużla - oznajmiła. Wracając do bohatera naszego tekstu, to przede wszystkim w środowisku miał on opinię hobbysty. Kogoś, dla którego żużel jest całym życiem. Gdy udało mu się zdać upragnioną licencję, wielka miłość stała się też jednym ze źródeł zarobku, ponieważ wraz z jazdą na jego konto zaczęły przypływać symboliczne pieniądze. Od razu zaznaczymy jednak, że nie było ich sporo. Wojciech Kiełbasa ścigał się tylko i wyłącznie w drugiej lidze i przez prawie całą karierę reprezentował barwy klubu z Krosna. Tylko w 1994 roku na chwilę zamienił tę drużynę na ekipę z Krakowa. Co warto też zaznaczyć, kibice oglądali popisy tego żużlowca z przerwami. W 1998 zdecydował się on na chwilowe przerwanie kariery. Bez ukochanej dyscypliny długo jednak nie wytrzymał, bo już parę miesięcy później znów mogliśmy zobaczyć nazwisko Kiełbasa w obsadzie pojedynczych turniejów. Zawodnik po powrocie korzystał z uprzejmości krośnian, którzy umożliwiali mu treningi i pomagali w tym, by jak najszybciej wskoczył na odpowiednie obroty. On z kolei odwdzięczał się ogromną pracowitością. - Zawsze z chęcią przyjeżdżał na treningi, bo po prostu kochał żużel. Wojtek był na każdym wyjeździe drużyny i bardzo wszystkim pomagał. Głównie wtedy mechanikował. On to w końcówce kariery jeździł tak naprawdę amatorsko. Bardzo ciepły i fajny człowiek. Super facet. Jak trzeba było sparingpartnera, to telefon i był pierwszy do jazdy oraz pomocy - wspomina zawodnika Krzysztof Raźniewski, który był wówczas bardzo blisko z ekipą z Krosna i pełnił między innymi funkcję lekarza klubowego. Pasja odebrała mu życie. To był olbrzymi pech I tak dochodzimy do feralnego 2001 roku. Osoby będące 6 lipca na torze przy ulicy Legionów nie zapomną tego dnia do końca życia. - Ja byłem przy tym tragicznym wypadku - mówi nasz rozmówca. - Tam zatańczyły dwa motocykle. Mirosławowi Szczurkowi udało się ominąć całą sytuację, a Wojtek został pod bandą. Sam upadek nie był przyczyną tej tragedii. Najwięcej szkody narobił drugi motocykl, który uciekł drugiemu chłopakowi spod siedzenia, potańczył po torze i uderzył leżącego Wojtka w głowę - dodaje. Poszkodowany zawodnik błyskawicznie trafił do szpitala. Niestety wyczerpująca walka lekarzy o życie Wojciecha Kiełbasy nie przyniosła oczekiwanych skutków. Żużlowiec zmarł w kilka dni później, nie odzyskując przytomności. To dla krośnieńskiego środowiska był ogromny szok. Niemal całe miasto pogrążyło się w żałobie. Wielki gest rodziny. O takich ludziach się nie zapomina Wzruszająca do łez jest także postawa rodziny zawodnika, która zdecydowała się na szlachetny gest. - Wojtek był bardzo zdrowym człowiekiem. Żył higienicznie i dlatego jego organy za zgodą rodziny poszły na przeszczep. On jeszcze więc gdzieś tam żyje. To jest cenna informacja z tego względu, że ona rzutuje na to jak dobra to była rodzina, z naprawdę otwartym sercem - kończy wyraźnie wzruszony Krzysztof Raźniewski. Gdyby nie ten feralny trening, bohater naszego tekstu właśnie dziś obchodziłby pięćdziesiąte urodziny. Byłyby to urodziny szczęśliwe, ponieważ obecnie krośnianie są w trakcie swojego pierwszego sezonu w historii w najwyższej klasie rozgrywkowej i radzą sobie solidnie. Już na inaugurację postraszyli w Lesznie tamtejszą Fogo Unię. Sami zawodnicy nie ukrywają tego, że mają apetyt na coś więcej niż tylko utrzymanie się w PGE Ekstralidze.