Kamil Hynek, Interia: Oglądał pan film "Czterdziestolatek"? Tomasz Gapiński, zawodnik Arged Malesy: Widziałem parę razy. Fajna komedyjka. Panu licznik na czwórkę z przodu przekręca się w lipcu. Czuje się pan jak ten tytułowy czterdziestolatek, czy wiek to tylko metryka? - Wiadomo, kiedy ten film był kręcony. Czasy się trochę zmieniły. Ale ja czuję się bardziej jak dwudziestolatek. Gdy wywalczyliście awans do PGE Ekstraligi, pomyślałem sobie, że fajny prezent pan sobie sprawił na okrągłe urodziny. - To się dopiero okaże czy fajny. Zobaczymy jak się sezon ułoży. Ja się cieszę, że dane mi było zostać po takim wspaniałym roku, bo to też nie było pewne. A kto wymyślił pan i Grzegorzowi Walaskowi pseudonimy - junior młodszy i junior starszy? - To chyba wyszło dość naturalnie, w garażu u prezesa. Później jeszcze, kiedy pan Jan Garcarek załatwiał dla klubu silniki od Ryszarda Kowalskiego, mówił, że to jednostki dla juniorów, a były dla nas. Pisaliśmy parę miesięcy temu, że jesteście z Walaskiem jak wino, im starsi tym lepsi. Jakiś sekret na długowieczność? - Nie ma żadnej tajemnej recepty. Jako zespół tworzymy zgraną paczkę, w klubie nikt na nas nie wytwarza ciśnienia i to zdaje egzamin. Nawet jak zdarzały nam się serie porażek, to działacze powtarzali, żebyśmy robili swoje. Wszystko odbywało się na pełnym spokoju, mieliśmy pełne zaufanie z ich strony. Bracia Garcarkowie, to ojcowie chrzestni waszego sukcesu? - Ulokowałbym ich na pole position we wkładzie w nasze osiągnięcia. Te relacje są bardzo partnerskie, mają świetny kontakt prezesem, menedżerem, dzięki nim dysponujemy sprzętem z najwyższej półki, od najlepszego tunera na świecie. Nic tylko wsiadać na motocykl i zdobywać punkty? - Mamy w Ostrowie trochę jak u pana Boga za piecem. Super jest ta świadomość, że jak przegramy kilka spotkań wysoko, to nikt nam nie będzie suszył głów. Lepiej wtedy przetrawić porażki. Siedem lat nie było pana w PGE Ekstralidze. Tak z ręką na sercu, wierzył pan, że na "stare lata" uda się do niej jeszcze wrócić? - Cztery lata temu byłem już praktycznie po drugiej stronie rzeki, poważnie zastanawiałem się nad zakończeniem kariery. To było wtedy, jak Piła wpadła w ogromne tarapaty finansowe, ledwo wiązała koniec z końcem, a efektem tego był spadek do 2. LŻ. Do dzisiaj nie odzyskałem pieniędzy z Polonii, ale mniejsza o to... pewnego pięknego dnia zadzwonił do mnie pan Jan Garcarek z propozycją wypicia wspólnej kawy. Przeczytał gdzieś, że noszę się z zamiarem zawieszenia kewlaru na kołku. Bardzo szybko od słów przeszedł do czynów. Zaczęły padać konkretne propozycje. Byłem w szoku, człowiek nastawił się już, że schodzi ze sceny... ale panu Garcarkowi nie wypadało odmówić. No i tak to leci do dzisiaj. Tomasz Gapiński reaktywacja. - Dobre określenie, ale to nie było takie łatwe jakby się mogło wydawać. Pierwsze mecze kompletnie mi nie wychodziły. Sprzęt był super, ale ja nie domagałem. Szwankowała psychika. Wiele godzin szczerych rozmów w salonie Mercedesa z panami Janem, Andrzejem oraz trenerem otworzyło mi szerzej oczy na wiele kwestii. Dostałem motywacyjnego kopa i to nagle zaskoczyło. Teraz mam w sobie mnóstwo entuzjazmu. Ostrów pojedzie w PGE Ekstralidze po dwudziestu czterech latach przerwy. Jest delikatna trema przed inauguracją? - Zatelefonuj do mnie w poniedziałek to ci powiem (śmiech). Na razie jest luz (wywiad przeprowadzono w czwartek - dop. Aut). Podejrzewam, że w niedzielę koło piętnastej ten dreszczyk emocji się pojawi. Sami też się w parku maszyn nakręcimy, zobaczymy stadion wypełniony po brzegi i ta adrenalina skoczy. Waga spotkania jest duża. Eksperci mówią, że GKM Grudziądz, to wasz główny konkurent do utrzymania. - Ludzie często sugerują się patrząc na papier. Ale ja wcale tak nie uważam. Czyli batalii z GKM-em nie rozpatruje pan w kategoriach meczu o życie? - Sezon ma czternaście kolejek, a nie jedną. Nie wkurzały pana opinie, że po co pchacie się do PGE Ekstraligi, skoro i tak spadniecie? - Chyba taki urok drużyny z Ostrowa, że nas zawsze wgniatają w ziemię zanim wyjedziemy na tor. No to spadniemy do eWinner 1. Ligi i tyle. Świat się nie zawali. Niech nas skreślają, nie mam z tym problemu. Przypomnę tylko, że nam przydzielano w tamtym sezonie pozycje 4-5, a dziś szykujemy się do występów w PGE Ekstralidze. Teraz też chcemy utrzeć nosa komentatorom. Mecze u siebie to będzie klucz. - W domu pokazywaliśmy, że jesteśmy mocni, możemy w Ostrowie pokonać każdego. O wiele ciężej będzie nam na wyjazdach, ale to żadne odkrycie. W niedzielę plac budowy zamieni się wreszcie w piękną arenę. Na trybunach komplet publiczności. To musi działać na wyobraźnię. - Jeszcze niedawno na stadionie roiło się od robotników, którzy siedzieli tutaj od rana do wieczora. Nowy parking, trybuny, to już wygląda przepięknie. Ukłony do samej ziemi dla pani prezydent, rady miasta, wszystkich partnerów klubu, bo oni dołożyli cegiełkę do tego, że powstał obiekt, który jest prawdziwą wizytówką Ostrowa. Byłem naocznym świadkiem, jak ci ludzie pracowali w pocie czoła. W cztery lata uwinęli się z zadaniami, które w wielu przypadkach trwałyby dwa lata. Prezes Waldemar Górski, to jest człowiek, który powinien dostać w Ostrowie jakiś order? - Nie ma takiego wyróżnienia, które zrekompensowałoby jego wkład na rzecz klubu. Jego doba liczy więcej niż dwadzieścia cztery godziny. Pan Waldek wkłada w Arged Malesę całe swoje serducho, przekazuje do pomocy pracowników ze swojej firmy. Musiałbyś posiedzieć kilka dni, żeby zobaczyć, że to idealny synonim człowieka orkiestry. Wszędzie go pełno. Sparingi, turnieje pokazały, że są powody do optymizmu. - Nie zapeszając, sprzęt spisuje się bardzo dobrze, choć nie do końca go jeszcze rozgryzłem. Wisiałem już na telefonie z panem Rysiem Kowalskim, wymienialiśmy się spostrzeżeniami, bo te jednostki zachowują się całkiem inaczej niż np. te, których używałem w zeszłym roku. Z dnia na dzień jest coraz lepiej, idziemy we właściwym kierunku. Ale o ile w Ostrowie te silniki są w miarę dograne, a przynajmniej taką mam nadzieję, to na obcych torach jest tego materiału do analizy ciągle sporo. Zobaczymy starego, dobrego Chrisa Holdera? - Trzymam za niego kciuki, nie tylko dlatego, że to mój kompan z zespołu. Chris z świetnej formie, to motor napędowy każdej drużyny. Jeśli on będzie liderem, nas to też uskrzydli i pójdzie za tym wynik całościowy. Ma pan porównanie do dawnych czasów. Aktualnie w klubach wychowuje się całkiem inne pokolenie juniorów, niż gdy pan zaczynał przygodę z żużlem. - Dla niektórych, jakbym się postarał mógłbym być ojcem (śmiech). Z naszymi młodzieżowcami błyskawicznie znaleźliśmy wspólny język. Wspólnie z Grzegorzem nie jesteśmy ludźmi od "panowania", wyznajemy koleżeńską stopę. Skracamy dystans. Nie chowamy się po autach, chłopacy mogą przyjść do nas, kiedy tylko chcą, o każdej porze.