- Szumi dokoła las, Szwender na motor wlazł. Już dodaje gazu, już dodaje gazu, a tu mu motor zgasł - śpiewali kibice w żużlowej Polsce w latach 50. Wtedy Włodzimierz Szwendrowski był już wielką gwiazdą. Cugowski rozmawiał z nim o "gumie od majtek" Urodził się 5 czerwca 1931 roku w Lublinie. Karierę rozpoczynał jako 16-latek. W wieku 20 lat został mistrzem Polski. Tata chciał go zarazić pasją do muzyki. Kupił mu nawet pianino. Ostatecznie jednak instrument został sprzedany, a odkupił go tata Krzysztofa Cugowskiego, który później stał się znanym wokalistą rockowym, głosem Budki Suflera. - Ja wtedy szedłem do szkoły muzycznej i z tego pianina korzystałem - mówił Cugowski w jednym z wywiadów. - W transakcji nie uczestniczyłem, a Szwendrowskiego poznałem osobiście w czasach współczesnych. Mieszkał w Lublinie, więc w końcu na siebie wpadliśmy. Cieszę się, że mogłem się z nim spotkać, uścisnąć rękę i powspominać czasy, kiedy zawodnicy startowali na gumę od majtek. O Szwendrowskim krążyły legendy. Lublin za nim szalał Cugowski przyznał kiedyś, że Szwendrowski był jego idolem. - W latach 50. to był absolutnie najlepszy zawodnik. Krążyły o nim legendy. To były takie opowieści z trzeciej ręki, bo wtedy telewizji nie było i szczęśliwy był ten, kto mógł go zobaczyć na żywo. Lublin na jego punkcie szalał. Zaczynał jednak nie od żużla, lecz od wyścigów ulicznych. Jego tata był mechanikiem i czasami mógł się przejechać na motocyklu, który zostawił klient. Policzek od kibica. To mu nie wyszło Pierwszy kontakt z żużlem był bolesny. W Lublinie odbywał się wówczas obu kadry. Uciekł ze szkoły i oglądał treningi z kolegami zza płotu. Tam przyłapał ich trener i pokazał im z bliska maszyny reprezentantów Polski. Ani się obejrzał, a już siedział na jednej z nich. Na spróbowanie. - By utrzymać jakąkolwiek władzę nad tym gruchotem, wpiłem na wirażach palce w kierownicę tak mocno, że aż zsiniały mi z wysiłku. Sam nie wiem, jak ten bieg ukończyłem. To naprawdę przerażające wspomnienie. Gdy wychodziłem z toru dopadła mnie, jak bolesny policzek, uwaga jednego z kibiców: - No cóż, Szwendrowski? Dobry jest, ale nie na torze. W wyścigach ulicznych - owszem - pisał w swojej autobiografii. Został mistrzem, pogromcą Cravena Tata podniósł go na duchu. Powiedział, że motor, na którym jechał, nadawał się na złom. Dwa lata później został mistrzem, który bez trudu panuje nad motocyklem. Do historii przeszła też jego wygrana z aktualnym mistrzem świata Peterem Cravenem. We Wrocławiu w meczu z Anglikami przejechał linię mety 15 metrów przez wielkim rywalem. Wielki Craven pierwszy pogratulował mu zwycięstwa. Szwendrowski od tamtego czasu wzbudzał na stadionach ogromne zainteresowanie. Mówiono o nim: to ten, co pokonał mistrza świata. A wtedy Polacy nie mieli dostępu do najlepszego sprzętu, więc to był wyczyn nie lada. Na rozkładzie miał też innych wielkich zawodników, Barry’ego Briggsa i Ove Fundina. To też byli mistrzowie świata, a on znalazł na nich sposób. Jego karierę złamał 2-letni pobyt w więzieniu. Trafił za kraty za potrącenie przechodnia na jednej z łódzkich ulic. Po wyjściu na wolność jeszcze się ścigał, ale po dwóch latach zakończył karierę. Gdyby żył i ścigał się w innych czasach, to z pewnością stałby się wielką gwiazdą. Inna sprawa, że był skromnym człowiekiem, który nie lubił fet na swoją część ani wpinania orderów w klapę. Dla znajomych to był po prostu: Włodek. Zobacz również: Wynalazek chirurga dał mu złoto. Był niczym Pele, czy Elvis