W Niemczech jest mnóstwo torów, które dla przeciętnego kibica byłyby dużym szokiem. Są położone niemal centralnie w polu kukurydzy (Moorwinkelsdamm), mają drzewo na środku (Rastede) czy park maszyn w lesie (Vechta). To jednak jeszcze nic. Na północnym zachodzie kraju znajduje się tor, który każdy kibic podróżnik musi minimum raz w życiu zobaczyć. To obiekt w Dohren. W środku niemieckiego lasu jest mały, bardzo urokliwy tor. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to że w Dohren nie ma prostych. Zawodnicy jadą cały czas ślizgiem, niemal non stop w bliskim kontakcie ze sobą. Mijanek w ciągu biegu nie da się policzyć. Start jest umiejscowiony poza torem, prawie w parku maszyn. Żużlowcy wyskakują z niego jak z rodeo, a potem w ciągu biegu tamtędy w ogóle nie przejeżdżają. Niejeden zawodnik przeżył już niemały szok, przyjeżdżając do Dohren. Wielki turniej jesienią Tradycją Dohren jest organizowany tam co roku jesienią turniej z bardzo dobrą obsadą. W tym roku wystąpią między innymi tacy zawodnicy, jak Bartosz Smektała, Norick Bloedorn, David Bellego, Benjamin Basso czy Andrzej Lebiediew. Nie zabraknie oczywiście także reprezentantów okolicznych klubów, którzy zawsze uzupełniają stawkę. Lukas Baumann, Rene Deddens, Erik Bachhuber oraz Celina Liebmann, na te nazwiska można liczyć. Po zawodach planowana jest impreza na płycie. Zawody w Dohren mają swoją niepowtarzalną atmosferę, bo nigdzie nie ma tylu kibiców zgromadzonych na tak małej przestrzeni, mogących niemal bezpośrednio zza startu oglądać rywalizację zawodników. Czasami trzeba uważać, bo naprawdę można dostać szprycą w twarz. Da się jednak zrobić zdjęcie, stojąc 5 metrów za startem. Nigdzie indziej nie jest to możliwe. Dohren to pozycja obowiązkowa dla żużlowych podróżników. Czytaj także: Drugi raz tego nie zrobi. Ten sezon go wiele nauczył Witali go jak króla. Dostał telefon od mistrza świata