Trzy miliony dotacji z miejskich pieniędzy dla klubu żużlowego plus kilka dodatkowych milionów w ramach niezbędnych inwestycji w infrastrukturę stadionową podzieliły kibiców w Zielonej Górze. Zatwardziali fani będą klaskać i mlaskać z zachwytu, inni popatrzą do portfela, spojrzą na rachunki i popukają się w głowę, czy żużel, to faktycznie teraz najważniejsza rzecz na świecie. Polskie kluby balansują na krawędzi Zielona Góra nie jest wielką aglomeracją, żeby równać się ze średnią krajową wynagrodzenia w takich miastach jak Warszawa, Wrocław, czy Poznań. Tutaj stopa życia jest niższa, a jednak kryzys wszędzie jest taki sam. Nie ma tak, że skoro mniejsze miasto, to inflacja, albo cena za paliwo leci wprost proporcjonalnie w dół. Miałem okazję pracować w Falubazie, gdy tego wspomagania z miejskiej kasy nie było przesadnego. W Toruniu dali wędkę, ale ryb kazali już sobie samemu nałowić. Konsekwencje tych decyzji wychodzą teraz. Klub drze koty z miastem i widać jak na dłoni, że poszło to w złą stronę. W lwiej części klubów obiekty sportowe są własnością samorządów. Wszystkie koszty związane z ich utrzymaniem, amortyzacją, rozbudową, remontami spoczywają na barkach miasta. I to nie prezydent rozdaje swoje własne pieniądze, tylko rozdziela. Nie gospodarz miasta dał środki publiczne, tylko je przyznał. Trzeba pamiętać skąd te aktywa w budżecie Ratusza się biorą. W tym przypadku zachodzi podobny mechanizm jak z budżetem centralnym. Pieniądze nie rosną na drzewie wokół Sejmu, Państwo może je pozyskać poprzez odprowadzenie podatków od swoich obywateli. Jeśli 80-90 proc. kosztów bierze na swój garnuszek Miasto, klub podtrzymuje swoje fundamenty na jednej instytucji i jest to samorząd, to jaki jest udział zarządu w pozyskiwaniu zewnętrznych biznesów, firm, środków pochodzących od prywatnych przedsiębiorców. Gdzie jest marketing? W takiej konfiguracji wszystko jest na opak i ocena pracy klubu może być wyłącznie negatywna. Balansujemy na krawędzi, ponieważ funkcjonowanie ośrodka i opieranie jego budżetu o decyzje polityczne, to najkrótsza droga samozagłady. Zmienia się władza, nowy prezydent zakręca kurek z kasą i zostajemy z ręką w nocniku. Pomarańczowe światło dla żużla Jeżeli finansowanie żużla wciąż będzie zależeć od polskiego podatnika, czy to w ujęciu lokalnym, czy centralnym, należy brać pod uwagę kilka historii, które jeszcze kilkanaście miesięcy temu nikomu się nie śniły. Kto przewidziałby dwa lata temu, że kurs dolara wyniesie pięć złotych, a opłaty za gaz i prąd doprowadzą nas do stanów pod zawałowych? Może niedługo zdarzyć się też tak, czego nikomu nie życzę, że przyjdzie człowiek, który przepcha ustawę zabraniającą samorządom zaciągania kredytów i wtedy żużel leży i kwiczy. Oczywiście na dzisiaj brzmi, to nierealnie, ale np. obecnie podśmiechujemy się już pod nosem z ludzi, którzy dalej noszą maseczki na twarzy. Niewykluczone, że wkrótce Speedway Ekstraliga we współpracy z PZM i GKSŻ dogłębniej zainteresują się udziałem publicznych środków w polskich klubach żużlowych. Bo to już nie kwestia egzystencji jednego, dwóch ośrodków, ale całej dyscypliny. Pędzimy w ślepy zaułek i chyba warto pochylić się nad tym coraz niebezpieczniejszym procederem. Ukrócić go i zdusić zanim będzie za późno, żeby święcące się pomarańczowe światło dla czarnego sportu, nie zamieniło się za chwilę w czerwone. Proponuję zdrowy układ. Domagasz się kasy z miasta, udowodnij, że na nią zasługujesz i zbierz z rynku sponsorskiego, od partnerów kwotę dwa razy wyższą. Niech to zachodzi pod system motywacyjny. Udowodnij, że na te dotację zasługujesz. Wyjdzie biedniej, taniej, ale przynajmniej racjonalnie.