Ktoś by pomyślał, że robota żużlowego menadżera to bułka z masłem. O tym, że tak nie jest, przekonał się nawet nasz as z NBA Marcin Gortat. Na ile fatalny bilans Tungate'a obciąża Gortata? Były koszykarz Phoenix Suns czy Washington Wizards wchodząc do żużla, nie krył zachwytu dyscypliną, a w szczególności Rohanem Tungatem, wtedy zawodnikiem Orła Łódź. Media szybko przykleiły Gortatowi łatkę, że jest menadżerem Tungate’a. On sam w rozmowie z Wirtualną Polską podkreślał, że tak by się nie nazwał. Wyjaśniał, że pomaga zawodnikowi w podpisywaniu kontraktów z klubami, ale i też w umowach marketingowych. Odpowiada też za PR. Jakby teraz popatrzeć na ostatnie 12 miesięcy Tungate, to trzeba by napisać, że Gortat ma fatalny bilans, gdy idzie o kluby. Witold Skrzydlewski, sponsor Orła, straszy Tungate’a procesem i domaga się zwrotu 100 tysięcy złotych za złamanie umowy, którą ten miał podpisać w Łodzi na finiszu sezonu 2019. Wtedy miał się zobowiązać, że jeśli opuści Orła, to nie pójdzie do klubu eWinner 1. Ligi. Stało się jednak inaczej, wylądował w Unii Tarnów. Zawodnik z Australii wybrał Unię Tarnów, choć były koszykarz chciał inaczej? Kontrakt z Unią, to kolejna rzecz, która musi mocno boleć Tungate’a. Dostał na papierze 200 tysięcy złotych za podpis i 3 tysiące za punkt. Problem w tym, że nigdy nie zobaczył tej kasy na oczy. Ostatecznie wynegocjował, że Unia odda mu jedynie 30 procent zaległości. Ile faktycznie dostał? Na pewno 60 tysięcy za podpis i 183 tysiące za zdobyte punkty, bo tyle należy się w myśl regulaminowych stawek. Te wynoszą 60 tysięcy za podpis i 1,5 tysiąca za punkt. Jeśli pomnożymy 1,5 tysiąca przez 122 punkty z bonusami, to wychodzi nam właśnie 183 tysiące. Na ile Gortat odpowiada za kłopoty Tungate’a w Łodzi i Tarnowie? Skrzydlewski nieraz wywołuje byłego koszykarza do tablicy i zarzuca mu różne rzeczy. Inna sprawa, że on tylko realizował wizję żużlowca, który po prostu chciał zmienić klub. Z naszych informacji wynika, że Gortat, kiedy nie wyszła misja PGE Ekstraligi (koszykarz próbował dogrywać kontrakt z Falubazem Zielona Góra), próbował namówić żużlowca na Cellfast Wilki Krosno. Ten jednak postawił na lepszą finansowo opcję z Tarnowa, więc pretensje może mieć do siebie. I chyba coś w tym jest, bo panowie Gortat, Tungate współpracują dalej, jakby nic się nie stało. Ostatnio pojawili się na stadionie w Poznaniu. Z drugiej strony sprawę zadłużenia Unii załatwiał już ktoś inny. Dla Gortata to musiał być szok Jakby nie spojrzeć, dla Gortata zderzenie z polską klubową rzeczywistością musiało być szokiem. W NBA zapewne nie spotkał się z tym, że kasa może zniknąć, że druga strona może nie dotrzymać umowy. Pewnie dlatego skupił się na otoczeniu Tungate’a opieką polegającą wyłącznie na szukaniu sponsorów. Podobnie działa jego układ z młodym talentem Unii Leszno Damianem Ratajczakiem. Na rynku żużlowych menadżerów działają mechanicy zawodników, ich drugie połówki (narzeczone, żony, partnerki), prawnicy czy nawet dziennikarze. Menadżerów z licencją praktycznie nie ma (żeby ją zdobyć trzeba mieć 21 lat, średnie wykształcenie, opłacać 300 złotych rocznej składki i brać udział w szkoleniach PZM). Wynika to jednak z tego, że ona właściwie do niczego się nie przydaje. Menadżer w żużlu jest człowiekiem od wszystkiego Przekrój zawodowy mógłby wskazywać na to, że menadżerem w żużlu może być każdy. Nic bardziej mylnego. To jest specyficzna robota. Agent zawodnika jest nie tylko od wynegocjowania kontraktów z klubem i sponsorami, ale i też od tego, żeby zabukować mu hotele, ogarnąć transport na zawody, a także towarzyszyć mu w trakcie meczu. Kiedyś Paweł Racibor, menadżer Jakuba Jamroga przyznał, że taka osoba musi być psychologiem, czy wręcz spowiednikiem. Menadżer w żużlu nie może mieć kilku zawodników. No, chyba że ogranicza się wyłącznie do podpisania kontraktów i nic więcej go nie interesuje. Taki układ to jednak droga donikąd. Najlepszy jest układ jeden zawodnik - jeden menadżer. Żużlowiec w trakcie zawodów musi mieć menedżera pod ręką. W razie problemów ma się komu wygadać. - Jeśli zaczyna dusić w sobie problemy, zamykać się, to jest prosta droga do utraty formy - opowiada Racibor. Numerem 1 jest dziś człowiek-orkiestra, czyli agent Łaguty Dla zawodnika dobrze jest, jeśli taki menadżer zna się dodatkowo na mechanice, na żużlu w ogóle. Wtedy może doradzić, jakimi ścieżkami jechać ma zawodnik i jakie założyć przełożenia. Może nie tylko o tym powiedzieć, ale i zrobić dokręcając tu i ówdzie przysłowiowe śrubki. Najbardziej znanym menadżerem jest obecnie Rafał Lewicki, który pomaga mistrzowi świata Artiomowi Łagucie. Inna sprawa, że do Lewickiego bardziej pasuje słowo człowiek-orkiestra. Prowadzi sklep, w którym sprzedaje części dla żużla, a u zawodnika jest osobą od wszystkiego, bo Lewicki ma tę zaletę, że potrafi ogarnąć wszystko - od logistyki, przez kontrakt, po fachową opiekę w trakcie meczu. Na dokładkę Lewicki jest wynalazcą, bo wraz z żużlowcem szuka nowych rozwiązań mogących poprawić jazdę, a przede wszystkim prędkość motocykla.