Przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że w żużlu od lat kręcimy się wokół tych samych nacji, czyli Polski, Szwecji, Danii, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Czechów i kilku innych. Nawet pochodzącego ze Słowacji Martina Vaculika niektórzy określają jako człowieka z egzotycznego żużlowo kraju. Fakt, na Słowacji obecnie speedwayem interesuje się garstka ludzi, głównie w obrębie Żarnowicy, gdzie znajduje się jedyny aktywny tor na ten moment. Kiedyś było ich znacznie więcej, ale niestety nie przetrwały. Od dawna na torach obserwujemy też Antonio Lindbaecka, swego czasu wielką gwiazdę tego sportu, mianowaną następcą wielkiego mistrza, Tony'ego Rickardssona. Urodziny w Brazylii zawodnik nie spełnił jednak oczekiwań i można śmiało powiedzieć, że z racji zbliżania się już do 40-stki, po prostu rozczarował. Oczywiście miewał pojedyncze sukcesy, wygrywał turnieje GP. Ale wiele czynników pozasportowych złożyło się na to, że następcą Rickardssona już nie będzie. Brazylia i Seszele w jednym biegu... żużlowym?! Jako że Antonio na sezon 2024 porozumiał się z Landshut Devils, a jest już tam mający seszelskie korzenie Mario Hausl, może dojść do niesamowitej dla tej dyscypliny sytuacji. Oto w jednym wyścigu w jednej parze może pojechać duet seszelsko-brazylijski. Rzecz jasna obaj panowie startują pod inną flagą, ale korzenie są korzeniami. Trudno określić, czy rzeczywiście dostaną wspólną szansę w jakimś biegu, ale nie jest to wykluczone. Wszystko zależy od ustawienia par na dany mecz i przede wszystkim obecności Hausla w składzie. Bo Lindbaeck to pewniak. Przypomnijmy, że wobec zmian regulaminowych, Landshut Devils podjęli decyzję o ponownym starcie w 2. Lidze, choć ugruntowali sobie mocno pozycję o klasę wyżej. Odeszła większość kluczowych zawodników, takich jak Dimitri Berge, Kai Huckenbeck czy Norick Bloedorn. Został praktycznie tylko Kim Nilsson i wiele wskazuje na to, że to on wraz z Lindbaeckiem właśnie będą za rok stanowić parę liderów niemieckiej drużyny. Straty sportowe poniesione na skutek zmiany ligi są jednak potężne.