Jeśli zawodnik z szesnastą średnią biegową PGE Ekstraligi, która wynosiła 1,968 pkt/bieg wypada z najlepszej ligi świata - musi być naprawdę źle. Nicki Pedersen zaraził do siebie kluby swoją kontuzjogennością, zaawansowanym jak na sportowca wiekiem, fatalną końcówką sezonu i udawanymi defektami. Trzykrotny indywidualny mistrz świata nie miał żadnej oferty z PGE Ekstraligi, choć początkowo był łączony z wówczas potencjalnym beniaminkiem - Enea Falubazem Zielona Góra. Pedersen składał nawet oferty ekstraligowym klubom na poziomie 700 tysięcy złotych za podpis pod kontraktem oraz 7 tysięcy za każdy zdobyty punkt, czyli chciał przystać na gorsze warunki niż miał w GKM-ie Grudziądz. Pierwszoligowi prezesi łapali się za głowy Początkowo Pedersenem było zainteresowanych kilku prezesów pierwszoligowych klubów, ale słysząc jakich kwot wymaga, szybko ucinali rozmowy. Ostatecznie Nicki Pedersen znalazł zatrudnieniu u pierwszoligowego beniaminka z Rzeszowa. W stolicy podkarpacia ma zarabiać 5 tysięcy za każdy zdobyty punkt. Duńczyk przystał także na ofertę 300 tysięcy złotych za podpis złożony pod kontraktem. Kierunek? Druga liga Epizod w pierwszoligowym klubie w tak zaawansowanym wieku (w przyszłym sezonie Pedersen skończy 47 lat) oddala Duńczyka od wizji powrotu na ekstraligowe tory. Mocną opinię o Duńczyku wyraził były reprezentant Polski, Jan Krzystyniak. Zdania na temat startu Nickiego Pedersena są podzielone. Jedni twierdzą, że będzie pewnym punktem zespołu i topowym zawodnikiem ligi. Inni z kolei pamiętają o jego udawanych defektach i nie wróżą mu zbyt dobrej przyszłości w rzeszowskim zespole.