Kolejny raz widzimy Włókniarza jadącego ZZ-ką i wygrywającego mecze. We Wrocławiu to była w końcu taka drużyna, która może skutecznie powalczyć o medal. A przecież skład mają bardzo silny. Dwóch medalistów mistrzostw świata, najlepszy aktualnie młodzieżowiec globu, do tego Smektała i Woryna. Dlaczego więc nie jadą cały sezon tak, jak w miniony piątek? Głównie dlatego, że zawodzi Fredrik Lindgren. Już rok temu dni Szweda pod Jasną Górą miały być policzone, ale tym razem chyba już naprawdę nie ma dla niego ratunku. Zresztą, co tu więcej mówić, skoro gdy przedstawił zwolnienie lekarskie, w Częstochowie nikt specjalnie się nie zmartwił. Sportowo wyszło im to na korzyść. Brak Lindgrena to dodatkowy start dla Madsena, Woryny, Miśkowiaka i najczęściej Smektały. I we Wrocławiu zdało to egzamin. - A ja bym zwrócił uwagę na coś jeszcze. Ta drużyna jest jakaś taka bardziej zaangażowana, scalona. Zupełnie inaczej wygląda w parku maszyn. Nie mówię oczywiście, że Lindgren psuje atmosferę. Ale różnica jest widoczna - pisze pan Jakub, kibic Włókniarza. Motor z ZZ-ką stał się potęgą Do rangi absurdu urasta to, że mamy w PGE Ekstralidze kolejną ekipę, która zyskuje na własnym osłabieniu. Motor bez Łaguty jedzie kapitalny sezon i nie widać nikogo, kto mógłby odebrać im złoty medal. A przecież teoretycznie brakuje im bardzo mocnego ogniwa. Podobnie wygląda Włókniarz, gdy jedzie bez Lindgrena. Dodajmy, że oczywiście nie dotyczy to wszystkich. Sparta bez Artioma Łaguty i Apator bez Sajfutdinowa to znacznie słabsze ekipy. Nikt jednak nie broni kolegom rosyjskich żużlowców jechać lepiej, tak aby pokryć ich stratę.