Żużla, jaki znacie, już nie ma. Postęp technologiczny zmienił dyscyplinę do tego stopnia, że bardziej przypomina ona Formułę 1. A jeszcze bardziej rodeo, czy corridę. Motocykle tak się zmieniły, że nie są już tak sterowne jak kiedyś. Zawodnik na motorze czuje się tak, jakby dosiadał jakiegoś wyjątkowego wyrywnego byka, który drga, trzęsie i wymyka spod kontroli. Dziś liczy się tylko prędkość. Z roku na rok pędzą coraz szybciej Kiedyś solą żużla były mijanki i walka na trasie. Dziś liczy się prędkość. Zawodnicy biją kolejne rekordy. Obecnie najlepszy wynik należy do Maxa Fricke, któremu telemetria zmierzyła, iż pędził po żużlowym torze 128 kilometrów na godzinę. Rok temu najlepszy czas wynosił 126,2, ale od tamtego czasu wiele się w żużlu zmieniło. Jak tak dalej pójdzie, to za kilka lat motocykle będą jechały 140 na godzinę i więcej. Dodajmy, że rok temu liczba mijanek u najlepszego Bartosza Zmarzlika wyniosła 99, a dziś najlepszy Leon Madsen ma ich 71. Silniki mają taką moc, że wszystko wymyka się spod kontroli Tunerzy pracują i żyłują silniki tak, że jeszcze kilka lat temu było to nie do pomyślenia. - Te silniki kręcą już takie obroty i mają taką moc, że to wszystko wymyka się spod kontroli. Do tego dochodzą tytany, częściowo przytkane tłumiki, bezdętkowe koła i opony oraz strasznie wyczulone podzespoły i części. Maciej Janowski w ostatnim meczu Sparty nawet nie zdążył nakręcić gazu. Wystarczyło jednak, że coś pękło w sprzęgle i motor uciekł mu spod tyłka i potem spadł na niego i uszkodził staw skokowy prawej nogi. Dawniej żużlowcy wpadali w półmetrowe koleiny, osuwali się na motocyklu, ale po chwili odzyskiwali równowagę i dalej się ścigali. Dziś mają z tym kłopot i to pomimo tego, że tory są równe jak stół i bardzo bezpieczne. Tak, jak ostatnio we Wrocławiu, gdzie koszmarne wypadki mieli Janowski, Charles Wright i Bartłomiej Kowalski. Wright złamał obojczyk i cztery żebra. Boli go też kręgosłup. Łamią kości na potęgę. Trzeba poważnej rozmowy W ogóle to tylu wypadków, co teraz dawno nie było. Wystarczy naprawdę niewiele by wytrącić zawodnika z rytmu. Byle dotknięcie sprawia, że motocykl nagle porywa żużlowca, który w najlepszym razie uderza w dmuchaną bandę. Nie zawsze ma jednak tyle szczęścia. Anders Thomsen w Grand Prix w Rydze przeleciał przez bandę i doznał licznych złamań. Tai Woffinden w Grand Prix w Cardiff miał więcej szczęścia, bo tylko połamał rękę. Co ma jednak powiedzieć Patrick Hansen, który po kraksie w Ostrowie wpadł pod dmuchaną bandę (wcześniej uderzył w nią motocykl i podniósł ją) i połamał kręgosłup. Na ostatni mecz swojej drużyny, ROW-u Rybnik, przyjechał na wózku. Nie ma czucia w lewej stopie, czeka go długa rehabilitacja. - Stało się to, przed czym przestrzegał Tomek Gollob. Liczne zmiany przełożyły się na moc, nad którą żużlowcy nie panują. Trzeba pilnie pogadać z tunerami i władzami, żeby jakoś ten trend odwrócić. Trzeba wycofać jakiś element. Może wystarczy wrócić do otwartego tłumika, może do starej opony. Ta zabawa staje się bowiem coraz bardziej niebezpieczna - przekonuje Cegielski.