Obserwując żużel, można odnieść wrażenie, że coraz większe bezpieczeństwo na torach źle wpływa na mentalność zawodników. Wiedzą oni, że jeśli w pierwszym łuku mając niekorzystną sytuację lekko położą motocykl na małej prędkości, ryzyko nawet delikatnej kontuzji jest bardzo znikome. Stąd też obecnie oglądając zawody i widząc równy start czterech żużlowców, można mieć podejrzenie graniczące z pewnością, że dla któregoś zabraknie miejsca, więc się położy i przerwie bieg. Arbiter na 90% powtórzy w komplecie, więc taki zawodnik dostaje drugą szansę na dobry start. Ten proceder powoli urasta do rangi plagi obecnego speedwaya. Najśmieszniejsze jest to, jak bardzo punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Dobrze wie o tym np. Wadim Tarasienko z Abramczyk Polonii. Rosjanin w Gdańsku krytykował Krystiana Pieszczka za jego dwa mocno teatralne (ale zawinione przez Tarasienkę) upadki, przez które dwa razy tracił punkty. Śmiał się z tej sytuacji w mediach społecznościowych, mówił że on by tak nie zrobił. Wytrwał w tym postanowieniu dokładnie pięć dni, bo już w czwartek widząc prowadzących w 15. biegu rywali z Ostrowa, zanurkował pod bandą niczym wytrawny uczestnik podwodnych eskapad. W powtórce lepiej wystartował, a Polonia dzięki temu wygrała. Zniesmaczony zachowaniem Rosjanina był chociażby Bogusław Nowak, były żużlowiec. - Przegrał start, więc usiadł na tyłku - mówił bez ogródek. Wtórują mu inni. Jan Krzystyniak w mediach mówi nawet o pladze takich zachowań. Pawliccy minęli się z powołaniem? Jeśli by poszukać najlepszych żużlowych aktorów, to na czoło stawki wychodzą bracia Pawliccy. Do niedawna znacznie częściej przewracał się Piotr, przez niektórych kibiców żartobliwie porównywany do piłkarza Neymara (regularnie symuluje kontuzje). W zasadzie ten zawodnik ma pewien szablon zachowania w przypadku kontaktu z rywalem wyprzedzającym go przy krawężniku. Czeka na lekkie zetknięcie się z nim - co już jest podstawą do wykluczenia - a następnie po prostu upada. Zbyt dużo jest takich sytuacji, by wierzyć w oklepane tłumaczenie "nikt nie chciałby upadać przy tej prędkości". Dla żużlowca upadek to chleb powszedni i nie trzeba być zawodnikiem, by to wiedzieć. W miniony piątek przykład z brata postanowił jednak wziąć Przemysław Pawlicki. Przez długi czas jechał przed Pawłem Przedpełskim, ale w końcu torunianin zaczął wyprzedzać go przy krawężniku, po tym jak rywal zostawił mu tam dwa metry miejsca. Zawodnik Zooleszcz DPV Logistic GKM-u położył się więc, a o tym, że znał swoje zamiary niech najlepiej świadczy jego zachowanie jeszcze przed kontaktem z ziemią. Obejrzał się i sprawdził, czy może bezpiecznie upaść. Cwaniactwo jednak nie popłaciło i w powtórce nie pojechał. Warto dodać, że sam Przedpełski później został znacznie ostrzej potraktowany, a jednak jechał dalej. Trudno uwierzyć, by dało się utrzymać bez problemu na motocyklu przy tak silnym uderzeniu od rywala, a nie dało przy lekkim muśnięciu. Coś tu nie gra. Oczywiście trend nie dotyczy tylko braci Pawlickich. To znacznie szersze i spotykane w wielu przypadkach zachowanie. Kiedyś bez ogródek wspominał o tym np. Marcin Jędrzejewski w rozmowie z Wirtualną Polską. - My, zawodnicy już tak po prostu mamy. Jak nie wyjdzie start i jest okazja, by się przewrócić... to wiadomo. Jakiś mały kontakt między rywalami i może być powtórka. Przeważnie kończy się to bez wykluczenia, mówię tu o pierwszym łuku oczywiście. Każdy próbuje to wykorzystać, ale oczywiście głównie dotyczy to tych, którzy przegrywają moment startowy - wytłumaczył. I niech to posłuży za cały komentarz. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź