Fiński żużlowiec ma w tym roku potężne problemy, jest pogubiony sprzętowo i tak naprawdę czasami wygląda na zupełnie bezradnego. Żongluje silnikami, zmienia co może, ale nie przynosi to efektu. Jego Orzeł Łódź w dużym stopniu na skutek braku punktów Lahtiego właśnie, rozpaczliwie walczy o utrzymanie w 1. lidze. Wygrał ostatnio z PSŻ-em i nieco uspokoił swoją sytuację. Wciąż jest jednak ona daleka od bezpiecznej. Lahti w tym meczu jechał na sprzęcie kontuzjowanego Tomasza Gapińskiego, który jeszcze przez kilka tygodni będzie niezdolny do jazdy. Fin czuł się na nim nieźle, ale cała sprawa zażenowała trenera Orła Łódź, Marka Cieślaka. Określił ją wprost hańbą. Nie mógł zrozumieć, jak to możliwe że zawodowiec jedzie na pożyczonym sprzęcie. W zasadzie trudno się dziwić takiej opinii. Zawodowiec, który nie ma sprzętu To nie pierwszy raz, kiedy jakiś żużlowiec na kontrakcie zawodowym, mimo otrzymania środków na przygotowanie do sezonu, musi ratować się pożyczaniem motocykli. Wielokrotnie widujemy takie rzeczy, ale należy powiedzieć wprost, że zakrawa to na totalną amatorkę. Można mieć problemy, można być pogubionym, ale są chyba pewne granice. A co by było, gdyby Gapiński nie był kontuzjowany? Lahti by nie pojechał, bo nie miałby na czym? Oczywiście historia zna kilka przypadków, w których pożyczenie sprzętu było strzałem w dziesiątkę. W 2009 roku podczas finału Drużynowego Pucharu Świata w Lesznie, Tomasz Gollob kompletnie sobie nie radził. Na decydujący bieg pożyczył maszynę od Krzysztofa Kasprzaka, miejscowego matadora. Efekt był taki, że Polska zdobyła złoto. Gollob jednak niezwykle rzadko pożyczał cokolwiek od kogoś. Zdecydowanie częściej to na jego sprzęcie jeżdżono.