Pisaliśmy już wcześniej, że to kolejny sezon w którym najbardziej utytułowany polski klub jest wręcz nękany przez pecha. Unia Leszno przez większą część roku musi radzić sobie bez Janusza Kołodzieja i Damiana Ratajczaka, a kontuzji doznał przecież także Andrzej Lebiediew. Podobna sytuacja była rok temu, gdy ratowano się nawet wracającym po fatalnym upadku Adrianem Miedzińskim. Ale jeśli ktoś myślał, że limit pecha został wyczerpany, to mocno się pomylił. Do listy poszkodowanych dołączył właśnie zawodnik zespołu U24, Tate Zischke. Oczywiście w kontekście pierwszej drużyny jego uraz nie powoduje żadnych komplikacji kadrowych, ale sam fakt kolejnej kontuzji jest wręcz niebywały. Gdyby to było mierzalne, zapewne Unia pobiłaby jakiś rekord Guinnessa pod względem urazów w zespole. Nieco tragikomicznie dodajmy, że zostało jeszcze kilka miesięcy tego sezonu, a los zlitować się nie chce. O sytuacji Unii mówią nawet ci, którzy żużla nie widzieli Częstotliwość informacji o kolejnych kontuzjach w Unii Leszno zwraca uwagę nawet osób niebędących kibicami sportu żużlowego. - Na co dzień jestem fanem siatkówki i piłki ręcznej. Na żużlu nigdy nie byłem i może raz go widziałem w telewizji. Ale kolejny raz czytam, że w Lesznie ktoś ma kontuzję. Nie przypominam sobie żadnej takiej drużyny w moich ulubionych sportach, choć wiem że żużel to dyscyplina dużo bardziej urazowa - napisał pan Tomasz z Piotrkowa Trybunalskiego. Mimo takich nieszczęść, Unia heroicznie walczy o pozostanie w PGE Ekstralidze i w tej chwili ma na to spore szanse. Ostatnio jadąc składem szokująco słabo wyglądającym pod względem nazwisk, ośmieszyła naszpikowany gwiazdami zespół z Torunia. Przed nią kluczowe mecze w walce o utrzymanie. Dobra wiadomość jest taka, że kontuzjowani liderzy wracają do drużyny. To może okazać się decydujące.