Patryk Dudek, Tai Woffinden, Martin Vaculik, Mikkel Michelsen, Jason Doyle i Anders Thomsen - ta szóstka zawodników otrzymała od organizatorów stałe dzikie karty na przyszłoroczną edycję cyklu Grand Prix. Z jednej strony te nominacje dziwić nie mogą, a z drugiej można się zastanawiać, czy dodatkowa nominacja nie powinna powędrować do jeszcze jednego Polaka. Chodzi przede wszystkim o Dominika Kuberę, a swoje aspiracje miał też Janusz Kołodziej. Amerykanie nie zaskoczyli. Dudek kosztem Kubery w Grand Prix Przed nominacjami wszyscy spodziewali się, że w ręce Polaków trafi jedna dzika karta. Utrzymanie zapewnione miał już Bartosz Zmarzlik i Maciej Janowski, a organizatorzy od lat dbają o to, aby biało-czerwoni nie zdominowali cyklu, a różnorodność nacji się zgadzała. Najpewniej przez to nominacji nie otrzymał doskonały w tym roku Dominik Kubera. Lider Motoru Lublin rozwija się z roku na rok i chyba już czas najwyższy, aby zapukał do bram Grand Prix. - To chore, że patrzy się na ilość nacji. Skoro to mistrzostwa świata, to niech jeżdżą najlepsi - grzmi Wojciech Dankiewicz, żużlowy ekspert. - Taki Dominik Kubera jest doskonałym zawodnikiem. Pokazuje to w lidze i turniejach indywidualnych. Myślę, że zasłużył na dziką karty - może nawet bardziej niż Dudek. Dla mnie to bez wątpienia zawodnik, który powinien startować w elicie. Pojawiały się więc głosy, że Kubera mógłby dostać dziką kartę kosztem Patryka Dudka. Eurosport Events (promotor mistrzostw) postawił jednak na tego drugiego. - Patryk Dudek to ciągle zawodnik topowy. Przecież przed ostatnią rundą był na trzecim miejscu i mógł wywalczyć medal - zaznacza nasz rozmówca, a my dodajmy, że za Dudkiem stoi też koncern od lat związany z cyklem. Chodzi o firmę Monster Energy, który sponsoruje zarówno mistrzostwa jak i samego zawodnika. Żużlowe Grand Prix stało się zabetonowane? Można więc długo dyskutować, komu bardziej należał się z Polaków dzika karta. To już raczej kwestia własnej oceny. Zresztą poza wcześniej wspominaną dwójką jest też Janusz Kołodziej, który został wicemistrzem Europy na żużlu i miał trzecią średnią w PGE Ekstralidze. Organizatorzy woleli jednak, że w Grand Prix startował dwóch a nie jeden Duńczyk czy Australijczyk. Zresztą wiele mówi także podział nominacji, gdy idzie o rezerwowych. Tam już w ogóle próżno szukać reprezentanta Polski. - Dziwię się temu przydziałowi dzikich kart. To Grand Prix zaczyna się betonować i nie dopuszczani są faktycznie najlepsi zawodnicy. Obawiam się, że na dzikie karty wpływ ma szereg czynników, w tym także kwestie sponsorskie. Dla mnie ten cykl robi się statyczny i warto byłoby zrobić jakieś przewietrzenie - puentuje Dankiewicz. Zobacz także: Polak ma brązowy medal, ale przy kasie dopiero piąty