Kamil Hynek, Interia: Potrafi pan logicznie wytłumaczyć co się w stało w końcówce spotkania z ebut.pl Stalą Gorzów? Od stanu 41:31 Włókniarz stanął. Ostatnie trzy wyścigi przegraliście 4:14 i cudem uratowaliście remis. Łukasz Banaś, radny Częstochowy, kibic Włókniarza: Nie ma tutaj, co dorabiać ideologii, wymknął nam się z rąk wygrany mecz. Na własne życzenie dokonaliśmy dużej sztuki. Roztrwoniliśmy wysoką przewagę, ale daleki jestem od biczowania kogokolwiek. Jasne, na gorąco byliśmy mocno wkurzeni, pewnie na trybunach niejednemu wyrwało się pod nosem coś niewybrednego, ale kilkanaście godzin po zawodach, już na chłodno, inaczej do tego podchodzę. To znaczy jak? - Włókniarz wyglądał jakby świeciła mu się kontrolka i dojeżdżał ten mecz na oparach paliwa. Stal wyszarpała remis, bo w porę połapała się w ustawieniach motocykli. Thomsen od początku był diabelsko szybki, wystarczyło, że Vaculik "zatrybi", dorzuci coś Woźniak i zaczną się problemy. Niestety come back gości nastąpił, kiedy większość kibiców, jak sądzę dzieliła już skórę na niedźwiedziu i dopisywała Włókniarzowi dwa duże "oczka" do tabeli. Ale taki jest żużel, czasem okrutny. Stal mogła nawet zwyciężyć, gdyby nie błąd w czternastym biegu Oskara Fajfera. - Porażka w takim stylu byłoby katastrofą. Gorzowianie wykazali ogromny hart ducha i determinację. To drużyna z charakterem. Brawa za to, że się nie poddali, bo wiele zespołów na ich miejscu prosiłoby już o jak najniższy wymiar kary. Częstochowę zgubiła pewność siebie, wkradło się rozluźnienie? - Nie sądzę. Dwóch naszych liderów dostało 1-5 w piętnastym biegu i to był gwóźdź do trumny. Takie rzeczy w zawodowym sporcie na najwyższym poziomie się zdarzają. Ale ja z tego meczu i tak zabrałem do domu garść pozytywów. W tej ekipie tkwią ogromne rezerwy. Liderzy mimo wpadki robią swoje, u Drabika nie ma się do czego przyczepić, Miśkowiak zaliczył postęp, Woryna nie pojechał w nominowanych, być może na więcej nie pozwolił stan zdrowia. Juniorzy rozkręcą się, na razie płacą frycowe, ale dajmy im spokojnie pracować. Proszę zauważyć, że w poprzednim sezonie też długo się rozkręcaliśmy, a potem o mały włos nie zatrzymaliśmy się w finale. Mniej boli, gdy uświadomicie sobie, że do play-offów wchodzi sześć drużyn? Przy czterech mielibyście już przystawiony nóż do gardła. - Dwa punkty w trzech meczach, w tym jeden z czterech do zdobycia u siebie, to kiepski bilans. Ale faktycznie ta formuła play-off spada nam trochę z nieba. Ona daje mały bufor, że nawet drobny kryzys albo gorszy okres niczego nie przekreśla. Czyli nie będzie we Włókniarzu nerwowych ruchów? - Myślę, że nie. Nakładanie presji akurat teraz mogłoby być zgubne. Zawodnicy i tak są wystarczająco podrażnieni, że nie potrzebują dodatkowych rozmów motywacyjnych. Miał pan okazję zamienić parę słów z prezesem Michałem Świącikiem? - Mecz zakończył się dość późno więc nie schodziłem do parku maszyn. Spieszyłem się, ponieważ od wczesnych godzin rannych musiałem być na nogach. Znając prezesa mogę się tylko domyślać, jak w nim się kotłowało. Pan nie był wściekły? - Ciężko mnie wyprowadzić z równowagi. W życiu odznaczam się anielską cierpliwością, a z Włókniarzem zawsze jestem na dobre i złe. Przeważnie staram się bronić zawodników i klub. Kiedy oglądałem mecz pomyślałem sobie, że chyba wiem jaki będzie główny cel transferowy Włókniarza na sezon 2024. - Nie przesadzałbym z tymi peanami pochwalnymi nad Thomsenem. To świetny zawodnik, ale do ścisłego topu PGE Ekstraligi jeszcze mu daleko. Nie podoba się panu wizja małej kolonii duńskiej pod Jasną Górą? Moim zdaniem, to facet skrojony pod tor w Częstochowie. - Ostudzę pana, przypominam, że za Stalą dopiero dwie kolejki. Na razie jedzie świetnie, obiekt Włókniarza mu pasuje, ale jeśli pyta mnie pan o zdanie już teraz, to ja panu odpowiadam, że te dywagacje nie mają sensu. Włókniarz dysponuje bardzo młodą i perspektywiczną ekipą, która może w niezmienionym kształcie dzielić i rządzić przez kilka najbliższych sezonów.