Napisać, że zielona-energia.com Włókniarz Częstochowa był faworytem tego pojedynku, to jak nic nie napisać. Częstochowianie byli wówczas na fali - osiem wcześniejszych meczów nie przegrali. W ćwierćfinale bez większych problemów rozprawili się z broniącą tytułu Betard Spartą Wrocław, a niespełna półtora miesiąca wcześniej zostawili w pokonanym polu Motor Lublin. Wiktoria wyjątkowa, bo była to pierwsza porażka zeszłorocznego hegemona w całych rozgrywkach. Jakby tego było mało, w pierwszym meczu półfinałowym rozegranym na torze w Gorzowie padł remis, czyli szalenie korzystny wynik dla częstochowskiego zespołu. Gorzowianie? Ich szanse na awans do finału wydawały się być niewielkie. To, co było atutem Włókniarza, czyli remis w pierwszym spotkaniu półfinałowym, było wielkim problemem Stali. Podopieczni trenera Stanisława Chomskiego pojechali pod Jasną Górę bez jakiejkolwiek zaliczki i na dodatek - przynajmniej teoretycznie - w osłabieniu, bo bez Andersa Thomsena. Co sugestywne, już awans gorzowian do półfinału był niespodzianką, więc nikt nie wyobrażał sobie scenariusza, w którym Stal pojedzie w finale. A jednak - stało się. Dlaczego gorzowianie dokonali niemożliwego? Początek nie zwiastował problemów Włókniarza Miłe złego początki - tak najlepiej można chyba określić to, co działo się w pierwszej serii startów na stadionie przy ul. Olsztyńskiej. Choć Włókniarz wygrywał zaledwie czterema punktami, nie stało się nic niespodziewanego. Madsen w parze z Woryną przyjechali co prawda tylko na 3:3, ale za plecami Bartosza Zmarzlika. Młodzieżowcy zgodnie z planem wygrali podwójnie, a na plus należało zaliczyć wygraną Kuby Miśkowiaka z Martinem Vaculikiem. O spokój było tym łatwiej, że na tablicy wyników widniałby pewnie rezultat 15:9, gdyby nie defekt Fredrika Lindgrena na trzeciej pozycji. Trochę spokoju wlał też pewnie w serca częstochowskich kibiców Leon Madsen, który w rozmowie z Łukaszem Benzem na antenie Canal+ mówił o tym, że "jest ok", ale że chcą powiększyć swoją przewagę. Niby oczywistość, ale sympatykom Włókniarza pewnie dobrze zrobił widok pewnego kapitana. Zwrócił co prawda uwagę, że tor odbiega trochę od preferencji drużyny, bo po zewnętrznej jest trochę przyczepniej, ale przecież kto miałby z tym poradzić sobie lepiej, niż jedyni pogromcy Motoru Lublin w tym sezonie? Być może by sobie poradzili, gdyby nie pewien atomowy duet. Zmarzlik z Vaculikiem rozpoczęli swoje show W trakcie drugiej serii startów miny sympatyków Włókniarza pewnie mocno zrzedły. Zaczęło się niepozornie, bo Zmarzlika z Vaculikiem wygrali 5:1 z Woryną i Świdnickim. Niby porażka, ale to było tylko doprowadzenie wyniku meczu do remisu, a poza tym to Zmarzlik z Vaculikiem - dwóch najlepszych zawodników, którzy mają ograniczoną liczbę startów i którzy cały mecz jeździć nie będą. Tak pewnie myśleli kibice Włókniarza po biegu piątym. Gdy jednak świetnie dysponowany tego dnia Miśkowiak, jadący w parze z Fredrikiem Lindgrenem, czyli uczestnikiem cyklu Grand Prix, został przywieziony na 1:5 przez parę Szymon Woźniak-Patrick Hansen (sic!), trudno było o optymizm, bowiem Stal wyszła na czteropunktowe prowadzenie po biegu, w którym teoretycznie to Włókniarz powinien zwyciężyć. Madsen, Woryna i Lindgren wzięli sprawy w swoje ręce Trzecia część spotkania była niewątpliwym sukcesem miejscowych, choć początki były trudne. Gdy na początku wyścigu ósmego Fredrik Lindgren znajdował się na prowadzeniu, a Mateusz Świdnicki odparł pierwszy atak Patricka Hansena, na stadionie przy ul. Olsztyńskiej wybuchła nieśmiała radość. Nie trwała ona jednak długo, bo już na trzecim kółku Zmarzlik był przed Lindgrenem, a Hansen przed Świdnickim. Włókniarz nie zniwelował strat, to Stal je dodatkowo zwiększyła. Pomimo tego trudnego początku, trzecia część meczu należała jednak do gospodarzy. Sprawy w swoje ręce wzięli liderzy - Leon Madsen i Kacper Woryna, skutecznie wsparci przez Fredrika Lindgrena i Mateusza Świdnickiego. Madsen z Lindgrenem wykorzystali rywalizację ze słabszą parą gorzowskiej Stali i pokonali Wożniaka z Hansenem podwójnie, a chwilę później Woryna i Świdnicki zrobili to, co do nich należało i pokonali Vaculika z Paluchem w stosunku 4:2. Vaculik ze Zmarzlikiem ustawili Stal w dogodnej pozycji Po rozegraniu 27 z 30 wyścigów tego dwumeczu, na tablicy wyników widniał... remis. W spotkaniu było 36:36, a w całym półfinałowym dwumeczu 81:81. Stało się wówczas jasne, że o losach tej rywalizacji, dość niespodziewanie, zadecydują biegi nominowane, do których lepiej przygotowani wydawali się być gorzowianie. Dlaczego? Wszystko za sprawą Stanisława Chomskiego i jego ustawienia drużyny na to spotkanie. Mając w składzie dwóch zawodników z piątki najlepszych żużlowców ligi, taktyczną zbrodnią byłoby niewykorzystanie ich w końcówce meczu. Dlatego też Zmarzlik z Vaculikiem zgodnie z programem pojechali w wyścigu trzynastym i zgodnie z planem, bez większych problemów pokonali podwójnie Fredrika Lindgrena i Bartosza Smektałę. To zwycięstwo było szalenie istotne, bo gorzowianie przystępowali do biegów nominowanych z czteropunktową zaliczką - wystarczającą do awansu do finału. Biegi nominowane zadecydowały o awansie Stali Napięcie na stadionie w Częstochowie i przed telewizorami sięgało już zenitu, jednak największe emocje dopiero nadchodziły. Niestety nie tylko sportowe, ale również sędziowskie, bo w biegu czternastym mieliśmy do czynienia z kontrowersją, czy w zasadzie kontrowersjami. W obie sytuacje był zamieszany Kacper Woryna, który w pierwszej z nich upadł na wejściu w pierwszy łuk po kontakcie z Szymonem Woźniakiem. Choć sympatycy gorzowskiej Stali pewnie domagali się wykluczenia wychowanka rybnickiego ROW-u, który dość agresywnie zjeżdżał w kierunku drugiego pola startowego, sędzia zdecydował się powtórzyć ten bieg w pełnej obsadzie. W drugim podejściu mieliśmy do czynienia z jeszcze większą kontrowersją, bo Patrick Hansen, przy stanie biegu 3:3, zaatakował bezpardonowo Kacpra Worynę, a kilka sekund później Bartosza Smektałę. Efekt? Upadek obu zawodników częstochowskiej drużyny. Choć z tego opisu może wynikać, że atak Duńczyka był niebezpieczny i przesadzony, to tak nie było. Kontakt pomiędzy nim a Woryną, a później Smektałą, był względnie delikatny. Okazał się jednak być wystarczający do wykluczenia Duńczyka z powtórki tego biegu. Gorzowianie - co zrozumiałe - nie zgadzali się z decyzją sędziego. Po rozmowie z arbitrem Stanisław Chomski, trener Stali i Krzysztof Orzeł, kierownik drużyny ze wzburzeniem wyparowali z budki telefonicznej zlokalizowanej w częstochowskim parku maszyn. - Jaki kontakt, człowieku?! Ja cię kręcę, no żenada, ludzie, żenada! - wykrzykiwał wzburzony szkoleniowiec gości. Zdenerwowanie trenera nie wybiło z rytmu jedynego reprezentanta Stali w tym wyścigu. Szymon Woźniak zrobił to, co do niego należało i zapobiegł zwycięstwu gospodarzy 5:1. Oznaczało to tyle, że Bartosz Zmarzlik z Martinem Vaculikiem w ostatniej gonitwie dnia musieli dowieźć co najmniej remis, żeby to gorzowska Stal cieszyła się z awansu do finału. Liderzy zrobili to, co do nich należało. Pewnie zwyciężyli podwójnie i ustanawiając wynik spotkania na 42:48, przypieczętowali awans gości do wielkiego finału PGE Ekstraligi! Tam również napsuli krwi faworytowi, bo niespodziewanie pokonali Motor Lublin bardzo wysoko, bo w stosunku 51:39. W rewanżu lublinianie nie podzielili jednak losu częstochowian i wywiązali się z roli faworyta, wygrywając mecz i całe rozgrywki. Zobacz także: Hitowe transfery się opłacą? Mogą być lepsi od faworyta! Otarł się tam o kalectwo. I tak kocha to miejsce Szokujące słowa zawodnika. Wypadek go... wzmocnił!