Grzegorz Zengota mógł w ostatnich latach pełnić funkcję chodzącego zaprzeczenia opowieści o karmie i "dobrze, które wraca". Wychowanek Falubazu słynie w środowisku żużlowym jako jedna z najbardziej inteligentnych, elokwentnych, uśmiechniętych, a przede wszystkim miłych i dobrotliwych osób. Jeśli jest w Polsce żużlowiec lubiany przez wszystkich kibiców czarnego sportu, to bez wątpienia jest nim właśnie ten 34-latek. Grzegorz Zengota prawie stracił nogę Niestety, ostatnie lata stoją dla niego pod znakiem ogromnego pecha. Jego problemy zaczęły się przed sezonem 2019, tuż po podpisaniu kontraktu z wchodzącym do PGE Ekstraligi Motorem Lublin. Podczas zimowego treningu na torze motocrossowym w Hiszpanii Zengota niefortunnie upadł i doznał skomplikowanego złamania nogi. Katalońscy lekarze nie potrafili poradzić sobie z raną, w którą wdało się zakażenie. Zielonogórzaninowi w oczy zaczął coraz groźniej zaglądać lęk przed amputacją kończyny. Zengota imponował swoim uporem. Nie tylko zachował nogę, ale rozpoczął intensywną rehabilitację. Miał jeden cel - wrócić do ścigania na żużlu. Środowisko z całych sił trzymało kciuki za jego sukces, ale w pomyślny obrót spraw szczerze wierzyli naprawdę nieliczni. Nieomal stracił przecież nogę! Dokonał niemożliwego By dokonać niemożliwego potrzebował półtora roku. Jego forma budziła jednak wątpliwości nawet po odnowieniu licencji Ż. Zastanawiano się czy wciąż jeszcze będzie potrafił zdobywać tyle punktów co przed feralnym karambolem. Pod koniec sezonu został wypożyczony do broniącej się przed spadkiem z eWinner 1. ligi Abramczyk Polonii Bydgoszcz. W jej barwach odjechał trzy wyśmienite spotkania, które pozwoliły zespołowi Jerzego Kanclerza wywalczyć utrzymanie. Wydawało się, że najgorsze już za nim. Media pisały o zainteresowaniu jego usługami nawet ze strony klubów PGE Ekstraligi. Zengota zdecydował się jednak na dalsze pełnienie roli lidera pierwszoligowej Polonii. Niestety, fortuna wcale nie zamierzała obrać korzystniejszego dla niego biegu. Pech go nie opuszczał Jeszcze przed rozpoczęciem ścigania zielonogórzanin przeżył osobisty dramat. Zimą zmarło jego nienarodzone dziecko. Gdy nadszedł sezon Zengota długo nie mógł znaleźć optymalnej formy. Musiał mocno przewietrzyć swoj warsztat i zmienić tunera, a mariaż z jednostkami Ryszarda Kowalskiego zdecydowanie mu nie podpasował. Kiedy zdecydował się na przesiadkę na silniki Petera Johnsa odzyskał co prawda prędkość, ale wówczas powrócił jego największy demon - kontuzje. Na ich skutek nie mógł wystartować w 3 spotkaniach swojego zespołu. Po zakończeniu sezonu nie mógł porozumieć się z Jerzym Kanclerzem i odszedł do ROW-u Rybnik. Przy Gliwickiej 72 póki co spisuje się fenomenalnie. W ośmiu dotychczasowych wyścigach sparingowych zdobył aż 23 punkty! Na torze wygląda bardzo pewnie, jest niezwykle napędzony i głodny jazdy. Kibicom pozostaje trzymać kciuki za jego zdrowie, bo fortuna chyba wreszcie zaczyna sprzyjać ich ulubieńcowi.