Infrastruktura żużlowa w Australii pozostawia wiele do życzenia. Co prawda pochodzi stamtąd wiele pierwszoplanowych postaci dyscypliny, w minionej dekadzie do reprezentantów tego kraju trafiły 2 złota indywidualnych mistrzostw świata, ale każdy z tamtejszych żużlowców marzących o wielkiej karierze bardzo szybko opuszcza ojczyznę i udaje się do Europy. Zazwyczaj ich pierwszym przystankiem jest Wielka Brytania i to właśnie na Wyspach starają się oni wyrobić sobie na tyle dużą markę, by zapracować na kontrakt w Polsce. Pochodzący z Polski turysta przejeżdżający przez Australię mógłby przegapić większość tamtejszych torów. Zazwyczaj są one umiejscowione w małych miejscowościach, są niewielkich rozmiarów i nie otacza ich zbyt rozbudowana infrastruktura. Ten budowany w Sydney ma być inny - na trybunach pomieści 7000 fanów, a sam będzie w stanie zaimponować rozmiarem nawet przebywającym na egzotycznych wakacjach mieszkańcom Rzeszowa czy Krosna. Na 460-metrowych w owalach w Europie ścigają się bowiem niemal wyłącznie long-trackowcy. Zmarzlik i Łaguta będą bić rekordy prędkości Póki co nie mówi się nic na temat organizacji na tym obiekcie ważnych imprez międzynarodowych. Niewykluczone jednak, że Discovery połasi się na tę egzotyczną destynację skoro na miejscu znajdzie dobrze przygotowany, aktywny obiekt, a nie piłkarski stadion, na który trzeba będzie wysypywać jednodniową nawierzchnię, a później wstydzić się za to, że po trybunach hula wiatr. Co do zasady, zazwyczaj długość toru jest niestety odwrotnie proporcjonalna do emocji dostarczanych widzom przez wyścigi. Bardzo często stawka rozjeżdża się na tego typu lotniskach tak bardzo, że operator kamery już na trzecim okrążeniu nie jest w stanie objąć obiektywem całej czwórki. Turniej Grand Prix na takim obiekcie byłby jednak z pewnością sporym sprawdzianem dla stanu dzisiejszej technologii żużlowej. Strach pomyśleć jakie prędkości będą w stanie rozwijać na tak rozwlekłych prostych Artiom Łaguta czy Bartosz Zmarzlik.