Od lat w środowisku żużlowym trwa dyskusja, czy stali uczestnicy cyklu Grand Prix powinni jednocześnie brać udział w eliminacjach. Zawodnicy robią to tylko po to, aby w razie jakichkolwiek problemów z utrzymaniem się w stawce spróbować awansować do niego poprzez Challenge. Tam konkurencja jest zdecydowanie słabsza, lecz zarazem betonuje to mistrzostwa świata. Odwieczny problem Grand Prix. Czas na gruntowne zmiany? W poprzednim roku mieliśmy taką sytuację, że dwóch zawodników z pierwszej czwórki utrzymało się w Grand Prix. Mowa o Martinie Vaculiku i Robercie Lambercie, a mało brakowało, że do tego grona zaliczylibyśmy również Jasona Doyle'a. Australijczyk nie dał rady jednak utrzymać się w cyklu i skorzystał na wygranej w GP Challenge. Oprócz niego awansowali także Szymon Woźniak, który zajął drugą lokatę oraz Jan Kvech, czyli piąty zawodnik turnieju w Gislaved. Przykład Doyle'a najlepiej obrazuje problem, który porusza się od wielu lat. Gdy zawodnik nie ma już szans na medal, to nie musi się właściwie "zabijać" o utrzymanie w cyklu, jeśli tak jak Jason zapewnił sobie awans w eliminacjach. Zdaniem wielu ekspertów i kibiców betonuje to po prostu mistrzostwa świata. Twierdzą oni, że tylko żużlowiec, który odniósł kontuzję zasługuje na to, aby otrzymać drugą szansę w kolejnym roku. W tym przypadku wręczano by mu stałą dziką kartę. Młody Czech szybko tego pożałuje? Discovery wyszło na przeciw oczekiwaniom kibiców i odświeżyło nieco cykl. Teraz jednak panuje przekonanie, że przesadzono w drugą stronę. Pojawiło się wiele nowych twarzy, które według kibiców obniżają po prostu poziom cyklu. Na specjalne zaproszenie nie musiał czekać Jan Kvech. Tak jak wspomnieliśmy udało mu się awansować, dzięki GP Challenge w Gislaved. Teraz czeka go naprawdę największe wyzwanie w karierze. Kvech zarazem wróci do Ekstraligi, bo będzie zawodnikiem U24 Enea Falubazu Zielona Góra. Dla Jana może być to zarazem przełomowy rok, ale i sezon, który może go poważnie zweryfikować. Większość bukmacherów stawia go w roli największego underdoga. Nie dają mu żadnych szans. Nie ma co się zresztą dziwić, bo startując ostatnie dwa lata w pierwszej lidze nie pokazał niczego szczególnego. Nie zaliczał się do czołówki, tylko dopiero do drugiej dziesiątki. Słabe rezultaty w GP mogą odbić się negatywnie także na startach w Ekstralidze, gdzie jednak Falubaz będzie musiał szanować każdy najmniejszy punkt. W tym roku nie ma zdecydowanego faworyta do spadku, więc równie dobrze wszystko może rozstrzygnąć się w ostatniej kolejce. Miejsca na błędy nie będzie, a Kvecha czeka nie tylko sportowe wyzwanie, ale również logistyczne. To może być dla niego bolesne doświadczenie.