Za mistrza Challenge’ów do niedawna uchodził Chris "Bomber" Harris. Brytyjczyk w cyklu Grand Prix przeżywał co prawda momenty przepiękne, takie jak historyczne zwycięstwo w Cardiff w 2007 roku, ale były to wyłącznie drobne przebłyski na tle dojmującej szarości i przeciętności. Mimo to, utrzymywał się w elicie przez lata. Oczywiście, zdarzało mu się otrzymywać stałe dzikie karty ze względów politycznych, ale wielokrotnie wydzierał sobie drogę do elity właśnie przez eliminacje. Doskonale wie o tym Piotr Pawlicki, który przed siedmioma laty przegrał z nim walkę o awans na kresce ostatniego wyścigu... w dzień swoich urodzin. Naoczni świadkowie twierdzą, że polski zawodnik w parku maszyn z trudem powstrzymywał płacz. Gollob odpadał z przeciętniakami! Harris to przykład stosunkowo świeży, ale już dużo wcześniej na podobną renomę zasłużył sobie Andy Smith. Legitymujący się polskim paszportem Brytyjczyk startował w Grand Prix nieprzerwanie w latach 1995-2002, choć zazwyczaj w niemal każdym turnieju zajmował jedno z ostatnich miejsc. Kiedy jednak przychodziło do walki o w Challenge’ach, to wspinał się na wyżyny swoich możliwości i potrafił wywalać z rywalizacji nawet samego Tomasza Golloba. Pośmialiśmy się z Brytyjczyków (a moglibyśmy czynić to jeszcze dłużej, bo przecież nie wspomnieliśmy choćby o Craigu Cooku czy świętej pamięci Simonie Wiggu), ale czas najwyższy na odrobinę samokrytyki. Niewiele było krajów, które poprzez challenge wpychały do cyklu Grand Prix tylu odstających poziomem zawodników, co my. Tomasz Chrzanowski, Przemysław Pawlicki, teraz Paweł Przedpełski - ci zawodnicy w walce o indywidualne mistrzostwo świata nigdy nie byli w stanie zaprezentować poziomu choć troszkę zbliżonego do tego z finału eliminacji. Niewiele brakowało, a do tej listy moglibyśmy dopisać także Krzysztofa Kasprzaka, ale on akurat broni się sensacyjnym srebrnym medalem z sezonu 2014. Dwóch Polaków walczy o awans do Grand Prix Takie historie to nie tylko mgliste wspomnienia z odległej przeszłości, ale również sprawy stosunkowo świeże. Każdy pamięta jak w zeszłym roku "radził" sobie w Grand Prix Olivier Berntzon, którego sobotni, pobieżni obserwatorzy cyklu zapamiętają chyba wyłącznie z bójki z Matejem Zagarem w Toruniu. Teraz w cyklu Grand Prix próbuje swych sił Paweł Przedpełski, dla którego są to chyba wciąż za wysokie progi, mimo tego że w Warszawie udało mu się nawet awansować do półfinału. Formuła Grand Prix Challenge budzi kontrowersje, ale także wywołuje sporo pozytywnych emocji. Stawka rywalizacji w ten jeden wieczór jest wszak horrendalnie wysoka. Najbliższa odsłona tego turnieju czeka nas już w najbliższą sobotę na torze Tygrysów z Glasgow. Na liście startowej nie brakuje zawodników, których awans byłby nie lada sensacją. Widnieją na niej choćby Michael Jepsen Jensen, Kim Nilsson czy wspomniany wcześniej Berntzon. W Szkocji pojadą także Polacy - Dominik Kubera i Szymon Woźniak. Bukmacherzy za czarnego konia uznają jednak Rasmusa Jensena - świetnie dysponowanego Duńczyka ze Zdunek Wybrzeża Gdańsk.