Dla Bartłomieja Kowalskiego brakowało miejsca we Włókniarzu Częstochowa, bo prym wiedli tam inni młodzieżowcy, Jakub Miśkowiak oraz Mateusz Świdnicki. Kowalski zdecydował się na zmianę otoczenia i starty w barwach Sparty Wrocław, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Teraz on gra w PGE Ekstralidze pierwsze skrzypce, a Mateusz Świdnicki brutalnie z niej wyleciał. - Zdecydowanie się z tym zgadzam. To prawda, że to była moja najlepsza decyzja w karierze - powiedział nam Bartłomiej Kowalski, a wrocławscy kibice mogą się zachwycać takimi słowami swojego zawodnika. - Odkąd jestem we Wrocławiu, to team spirit jest świetny. Każdy sobie pomaga i to cieszy. To buduje atmosferę, pomimo boleści, z jakimi się zmagamy. Zaczęło się od Taia Woffindena, a kontuzji uległ też nasz kapitan. Czekamy już na niego - dodaje zawodnik. Nie czuje się liderem Pomimo, że Kowalski gra w Sparcie pierwsze skrzypce, to jeszcze nie czuje się liderem drużyny. - Nie poczuwam się jako lider drużyny. Muszę z tym jeszcze poczekać. W każdym meczu staram się dokładać jak najwięcej od siebie - mówi Kowalski. W półfinałowym meczu Sparty z Apatorem Toruń ponownie Bartłomiej Kowalski był czołową postacią zespołu, zdobywając 11 punktów i bonus. Gdyby nie jego błąd i upadek, prawdopodobnie tylko punktu zabrakłoby mu, by wywalczyć komplet "oczek". - Przegrałem start. Zaplanowałem przycinkę, chciałem wąsko atakować, ale nie przekalkulowałem, że szyna od traktowa zostawiła na przeciwległej prostej luźną nawierzchnię. Dostałem tam niespodziewanej prędkości. Wiedziałem, że mam po prawej stronie Pawła Przedpełskiego i zbyt agresywnie wszedłem w łuk, a po równaniu było ślisko. Nie chciałem skasować Pawła, a skasowałem samego siebie - mówił junior Sparty o sytuacji z wyścigu ósmego. - To było coś niesamowitego, szalony mecz. Wiedzieliśmy, o co jedziemy, a znów wypadło nam dwóch zawodników. Pozdrawiam ich i mam nadzieję, że szybko do nas wrócą. Na szczęście znaleźliśmy się w finale i wspólnie z drużyną oraz trenerem musimy pomyśleć, co zrobić, by walczyć o postawiony cel - skomentował niedzielne widowisko główny jego bohater. Nad tym musi popracować przed finałem z Motorem Lublin Już w najbliższą niedzielę (17 września) odbędzie się pierwszy mecz finału PGE Ekstraligi. Pomimo doskonałej dyspozycji Bartłomiej Kowalski wie, nad czym musi popracować. - Muszę popracować nad spokojem. W Lublinie na mistrzostwach Polski juniorów zabrakło w jednym biegu spokoju i w ostatnim meczu ligowym także. Przede wszystkim muszę utrzymać to, co jest. Jestem zadowolony ze sprzętu i z własnej formy - mówi Kowalski. Lubelski tor nie należy do ulubionych Bartłomieja Kowalskiego. Młodzieżowiec Sparty przeplata tam lepsze mecze, słabszymi. W rundzie zasadniczej zdobył tam zaledwie dwa punkty w trzech startach. - Od początku kariery w Lublinie przeplatam dobre mecze słabymi. Raz chce się płakać, a raz jest radość. Postaram się do finału przygotować jak najlepiej żeby wraz z drużyną się cieszyć - zakończył Kowalski.