Wielka Brytania przez lata była stolicą światowego żużla. Na londyńskim Wembley regularnie odbywały się jednodniowe finały Indywidualnych Mistrzostw Świata na żużlu. Londyn ugościł także pierwszą wyspiarską rundę Grand Prix w sezonie 1995, później cykl przeniósł się do Bradford, stamtąd do Coventry, a od 2001 roku regularnie wita w Cardiff. Na początku XXI wieku Cardiff było dla światowego żużla czymś absolutnie unikalnym. Jednodniowy tor, 60 tysięcy kibiców, iście hollywoodzka oprawa turnieju. Dziś najbardziej efektowną rundą cyklu Grand Prix jest ta na Stadionie Narodowym, lecz gdy Warszawa otwierała swe bramy najlepszym żużlowcom świata, eksperci apelowali, by organizatorzy czerpali swoje wzorce właśnie z Walii. Cardiff to perła Grand Prix! Trudno im się dziwić. Cardiff nie tylko prezentuje się pięknie, ale i regularnie dostarcza nam długich, pięknych historii. Z triumfami na Millenium Stadium najbardziej kojarzą się nam Jason Crump i Greg Hancock, ale smak szampana w walijskiej stolicy poznawały nie tylko największe ikony czarnego sportu, lecz także postacie z cienia, bohaterowie heroicznych ballad. Najważniejszy z nich? Zdecydowanie Chris Harris. Jego triumf sprzed 15 lat to chyba najczęściej wspominane zwycięstwo w całej historii cyklu. Nic w tym dziwnego - sympatyczny, nieco wyśmiewany chłopak z Wysp na ostatnim łuku kawaleryjską wręcz szarzą wyprzedził wielkiego Hancocka i wprawił swych rodaków w osłupienie. Nieodżałowany Nigel Pearson, legenda żużlowego mikrofonu, zobaczył tego wieczoru najbardziej adekwatną ilustrację do swego kultowego zwrotu "sensational speedway". Cardiff to jednak nie tylko widowiskowe triumfy, ale i bolesne porażki jak choćby ta 19-letniego Emila Sajfutdinowa, który po przegranym wyścigu miał w sobie tyle złości do Scotta Nichollsa, że nie zaczekał nawet do zjazdu do parku maszyn i jeszcze na torze zajechal mu drogę i rozpoczął walkę na pięści przed oczami oszalałych z emocji kilkudziesięciu tysięcy fanów. Z naszego punktu widzenia najważniejsze jest jednak to, że w ostatnich latach w Cardiff wreszcie zaczęli sobie dobrze radzić również biało-czerwoni. Przez lata Walia była dla nas ziemią niezdobytą. Przed tamtejszymi kibicami rezon tracił Tomasz Gollob, ręka drżała także Jarosławowi Hampelowi. Pomogła dopiero wymiana pokoleniowa. W 2017 roku Walijczycy usłyszeli wreszcie polski hymn, a na najwyższym stopniu podium stanął Maciej Janowski. Rok później jego wyczyn powtórzył Bartosz Zmarzlik. Jak będzie tym razem? Nasz dwukrotny mistrz świata wybiera się do Cardiff jako lider klasyfikacji generalnej, ale w stawce nie brakuje zawodników, którzy chętnie pomieszaliby mu szyki. Mamy w niej przecież zwycięzcę z 2019 roku Leona Madsena, Macieja Janowskeigo czy trzech piekielnie szybkich Brytyjczyków liczących na pierwszy domowy triumf od czasu legendarnej szarży Harrisa.