Wojna podjazdowa w PGE Ekstralidze już trwa Jeszcze nie ruszył sezon 2023, a już rozpoczęła się kontraktowa wojna na całego o podpisy największych gwiazd na rok 2024 i dalej. O tym, że kluby chcą sobie zaklepywać żużlowców w martwym okresie na lata do przodu informowaliśmy jako pierwsi. Podaliśmy przykład ebut.pl Stali Gorzów, w której trwają już podchody m.in. pod liderów zespołu - Martina Vaculika i Andersa Thomsena. Prezes Waldemar Sadowski trochę się podśmiechiwał i kpił z tych rewelacji, ale raczej mina mu zrzedła, kiedy bez żadnych ceregieli, karty na stół wywaliło bliskie otoczenie zawodników lub sami zainteresowani. Anders Thomsen w krótkiej rozmowie z portalem Po Bandzie nie ukrywał, że telefony z zapytaniami o plany na przyszłość już się rozdzwoniły, natomiast Słowaka wsypał w rozmowie z Interią jego sponsor i bliski znajomy, jeszcze do niedawna członek rady nadzorczej w Stali Gorzów - Remigiusz Turek. Ale nie tylko w Gorzowie jest kocioł. Pozostali prezesi też muszą się mieć na baczności, bo licho nie śpi. Ogólnie zwodnicy mają w tym swój niecny plan, żeby nie trzymać języka za zębami. To prosty przekaz, działaj szybko, wyskakuj z kasy, inaczej za chwilę wyfrunę ci z gniazda i będziesz cienko piszczał. Żużel nie jest gotowy na przewrót Podpisywanie umów na wiele lat do przodu, to normalna praktyka np. w piłce ręcznej. Przejęcia zawodników na długo przed wygaśnięciem kontraktu z poprzednim pracodawcą nie robią już na nikim wrażenia i nikt nikomu z tego powodu nie suszy głowy. Kluby biorą udział w wyścigu o największe talenty, albo o topowych szczypiornistów. Chodzi o to, żeby być krok przed konkurencją i zwinąć komuś sprzed nosa wartościowego zawodnika. Taka strategia ma swoje plusy, ale również sporo minusów. Na pewno jest obarczona dużym ryzykiem. Zawodnik w każdej chwili może ulec ciężkiej kontuzji lub złapać obniżkę formy i wtedy wiadomo, że klub wpakował się jak śliwka w kompot. W ręcznej wszystko odbywa się jednak na zdrowych zasadach, jest większe zrozumienie i szacunek. W czarnym sporcie każdy patrzy, żeby podłożyć przeciwnikowi nogę i widoczne jest ogromne parcie na wynik. Dlatego żużel nie jest chyba jeszcze gotowy na tego typu przewrót, aby odpowiednio wcześniej ujawniać oficjalnie gdzie zawodnik wystartuje np. za pół roku. Ile byłoby oburzenia, gdyby dajmy na to żużlowiec X pojechał słabiej przeciwko zespołowi, którego barwy będzie reprezentował dopiero za jakiś czas. A nasze żużlowe piekiełko potrafi być bezlitosne, szybko zrównałoby z ziemią delikwenta. Na zawodnika zaraz wylano by w komentarzach wiadro pomyj, a przez internet przeszłoby tsunami hejtu. Z miejsca pojawiłyby się podejrzenie o nieczystą grę, podważano by uczciwość danego żużlowca. Moim skromnym zdaniem żużlowcom i tak już narzuca się na barki ciężki plecak z presją więc drugi pistolet przystawiony do skroni nie jest im do szczęścia potrzebny. Pół żartem pół serio super robotę mieliby za to tworzący Skarby Kibica. Te na sezon 2025 byłby po części gotowe już dwa lata do tyłu.