Tony Briggs to syn Barry’ego Briggsa, czterokrotnego indywidualnego mistrza świata i jednego z najlepszych żużlowców w historii Nowej Zelandii. Jego potomek nie doczekał się tak wspaniałej kariery. Zapowiadał się co prawda nad wyraz obiecująco, jednak jego przygodę z żużlem przerwał upadek w Coventry w sezonie 1981. Miał wówczas 23 lata. Chciał uchronić kolegów przed swoim losem - To był chyba najbardziej przerażający moment w moim życiu. Po wypadku leżałem w karetce, nie mogąc się ruszyć. Nic nie czułem. Goniąc Alfa Buska, podniosło mi koło. Byłem blisko bandy, robiłem, co mogłem, żeby w nią nie uderzyć. W pewnym momencie dźwignia sprzęgła wbiła się w motocykl i wyrzuciło mnie głową do przodu. Uderzyłem w słupek bramki. Ocknąłem się w karetce - wspominał po latach w Rozmowie Bez Hamulców z Dariuszem Ostafińskim. - Miałem dużo szczęścia. Skręciłem kark tam samo jak Darcy Ward. Dwa i pół miesiąca leżałem całkowicie sparaliżowany. Potem jednak odzyskałem czucie w nogach, następnie w rękach. Jak mówiłem, jestem bardzo szczęśliwym chłopcem - dodawał. Briggs wrócił do ścigania i zadebiutował nawet w polskiej lidze, ale nigdy nie osiągnął wcześniej prezentowanego przez siebie poziomu Zamiast jeździe na żużlu zdecydował się poświęcić opracowaniu rozwiązania, które uchroniłoby jego młodszych kolegów przed podobnym losem - dmuchanej bandy. Pracę nad nią trwały ponad 10 lat, a testom nie mógł podołać profesjonalny kaskader, więc Nowozelandczyk musiał przeprowadzać je na własną rękę. Nic nie jest idealne Na początku XXI wieku jego rozwiązanie zaczęło być instalowane na stadionach. Początkowo wykorzystywano je w cyklu Grand Prix i lidze angielskiej, później trafiły także nad Wisłę. Szybko okazało się jednak, że nie zawsze wpływa ono pozytywnie na bezpieczeństwo zawodników. Jazda zbyt blisko dmuchanej bandy na prostej skutkowała zazwyczaj tym, że żużlowiec był wciągany pod dmuchańca, więc szybko zdecydowanu o instalowaniu ich wyłącznie na łukach. Niestety, wkrótce okazało się, że to również nie jest idealne rozwiązanie. W 2015 roku Darcy Ward zakończył swoją karierę uderzeniem plecami w twardą, drewnianą bandę kilka metrów za wyjściem wirażu w Zielonej Górze. To właśnie jego kontuzja doprowadziła do osiągnięcia konsensusu - obijania band w tym newralgicznym miejscu kinetycznymi materacami. Dmuchane bandy nie są rozwiązaniem idealnym - polscy kibice wciąż pamiętają wypadek Jarosława Hampela z 2013, gdy Polak wsunął się pod nią i złamał nogę w ośmiu miejscach. Póki co nikt nie opracował jednak lepszej. Całe pokolenia zawodnikowi zawdzięczają Briggsowi juniorowi swoje zdrowie - muszę przyznać, że jestem dumny z mojego wynalazku. Dmuchane bandy wykonały lepszą robotę, niż kiedykolwiek mogłem to sobie wyobrazić. Praktycznie nie ma meczu, w którym ktoś nie dziękowałby za to, że są te bandy - zdradził Nowozelandczyk Interii.