Żużel stał się jedną wielką komercją. To jest po prostu biznes. Każdy zawodnik zna swoją cenę. Grube miliony na zawsze zmieniły naszą dyscyplinę. Byli miejscowymi idolami. Wszystko zmienił pieniądz W ubiegłym roku świętowaliśmy stulecie żużla. Do Polski ten sport trafił kilka lat później. Rozgrywki ligowe na dobre ruszyły po zakończeniu drugiej wojny światowej. Kibice szaleli na jego punkcie. Na stadiony regularnie przychodziły setki tysięcy kibiców. Żużlowcy byli prawdziwymi gladiatorami. Zawodnicy wówczas naprawdę przy każdym wyjeździe na tor ryzykowali życiem. Każdy upadek groził wtedy kalectwem lub nawet śmiercią. To właśnie wtedy zaczęto używać stwierdzenia czarny sport. Teraz nastąpiła przede wszystkim rewolucja sprzętowa. Znacząco przyspieszyła szczególnie w ostatnich latach. Zmieniło się także samo podejście do uprawiania tej dyscypliny. Zawodnicy są profesjonalistami. Dla nich to nadal jest zabawa, ale głównie biznes i sposób na życie. Dziś większość zawodników nie czuje przywiązania do barw klubowych. Zupełnie odwrotnie było w ubiegłym stuleciu. - W latach 80. i 90. na żużlu jeździło się tak samo w lewo, przede wszystkim była jednak odczuwalna znacząca różnica w silnikach, które są teraz mocniejsze, niż dawniej oraz bardziej elastyczne. W czasach, w których jeździłem, zespół składał się wyłącznie z miejscowych zawodników, nie było wśród nas żadnych przyjezdnych - mówi Antoni Skupień w rozmowie z ekstraliga.pl. To największa kasa w historii. Kiedyś mogli o tym pomarzyć Najlepsi żużlowcy na świecie są w stanie zarabiać kilka milionów rocznie. To największe pieniądze w historii. Kiedyś można było o tym tylko pomarzyć. Wystarczy spojrzeć na obowiązujący kontrakt telewizyjny PGE Ekstraligi ze stacją Canal+. Wynosi on łącznie 242 miliony. Kluby co roku otrzymują kilka milionów do swojego budżetu. Tak dobrze nigdy nie było. Obecnie mamy okres zimowy, w którym zawodnicy ostro zasuwają na salach treningowych. Niektóre drużyny wyjeżdżają też na zgrupowanie, aby się zintegrować przed nadchodzącym sezonem. To już ostatnie szlify. Treningi wchodzą na najwyższe obroty. Za miesiąc rozpoczną się pierwsze jazdy na torze. Najpewniej za granicą, gdzie pogoda będzie na to pozwalać. W Polsce jak co roku może ona płatać figle. - Zawsze rano spotykaliśmy się na stadionie i mieliśmy różne treningi, jak choćby gra w piłkę czy inne zajęcia. Z pewnością dało się zauważyć większe przywiązanie do drużyny w tamtych czasach, zawodnicy identyfikowali się z klubem. Jeśli chodzi o choćby przygotowania fizyczne, to nie widzę ogromnych różnic między tym, co było kiedyś, a tym jak wygląda to obecnie. Dawniej pod koniec marca również, u progu sezonu wyjeżdżaliśmy potrenować na Węgry albo do Włoch - wspomina Skupień.