W świąteczną niedzielę żużlowcy nie dość, że musieli opuścić swoje rodziny, to na dodatek zmagali się z niskimi temperaturami. Widać to zresztą po liczbie zimowych czapek, które na początku sezonu są równie niezbędne jak plecaki u uczniów szkół podstawowych. Każdy rozgrzewał się na wszelkie możliwe sposoby. Fredrik Lindgren postawił chociażby na jedną z ulubionych aktywności fizycznych, czyli na skakankę. Starania po części przyniosły skutki, bo uzyskał dwucyfrówkę, jednak wciąż oczekuje się po nim czegoś więcej niż tylko 10 "oczek" łącznie z bonusami. Swoje musiały wycierpieć również podprowadzające, które pomimo panującego zimna zachowywały dobry humor i uatrakcyjniły widowisko kibicom oglądającym spotkanie w telewizji. Pojedynek w pięknym stylu rozpoczęli gospodarze. Motor ekspresowo podniósł się po gongu w pierwszym biegu i już po czwartej odsłonie wysforował się na prowadzenie. Goście starali się jak tylko mogli, by choć na chwilę doskoczyć do rywala na mniej niż cztery punkty. Niestety na nic się to zdało. Zawodził zwłaszcza pan ze zdjęcia, czyli Jonas Jeppesen, który stąpa po kruchym lodzie i lada dzień może wylecieć ze składu. Nieszczęście jednych tradycyjnie okazało się szczęściem drugich. Na trybunach od początku panował ogień i to dosłownie. Zresztą jak tu nie dopingować swoich ulubieńców, gdy kontrolują oni przebieg spotkania. Przyjezdni nie zamierzali tak łatwo sprzedać skóry i dość niespodziewanie przed ostatnią gonitwą wieczoru doprowadzili do remisu. Ogromna w tym zasługa Leona Madsena. Jak widać, Duńczyk szalał nie tylko na torze, ale i pełnił ważną rolę w parkingu, pokazując kolegom szybkie ścieżki. W decydującym biegu liderowi częstochowian zabrakło jednak zimnej krwi i musiał przełknąć gorycz porażki. Pokonali go nie byle jacy zawodnicy, bo Mikkel Michelsen oraz Maksym Drabik, który w niedzielę rządził i dzielił. Po ostatnim wyścigu w ekipie gospodarzy zapanowała istna euforia. Zawodnikom nie ma się co dziwić, ponieważ niemal wszystkim innym zespołom przynajmniej raz podwinęła się noga. Tymczasem Motor pokonał już na wyjeździe Moje Bermudy Stal, a w niedzielę dołożył do tego kolejnych pretendentów do tytułu, tym razem z Częstochowy. Fani nie opuścili nawet tych, którzy zawiedli najbardziej. Jarosław Hampel ma za sobą kolejny kiepski mecz, ale na brak wsparcia nie może narzekać. Łaska kibica na pstrym koniu jeździ? No chyba nie w Lublinie. Gdy emocje opadły, zrobiło się trochę piłkarsko, ponieważ oba zespoły pojawiły się na torze i podziękowały sobie za piękną rywalizację. Pomysły fanów, zwłaszcza tych Motoru, nie znają granic. Niektórzy próbowali przedostać się na tor, by otrzymać autograf od swoich ulubieńców. Obojętny na prośbę nie pozostał Mateusz Cierniak. Jedną z ostatnich osób opuszczających stadion był Mikkel Michelsen. Duńczyk świetnie wywiązuje się z roli kapitana także poza torem i non stop udowadnia, że Motor to dla niego coś więcej niż klub. Kibice obecnych srebrnych medalistów kraju wracali do domu w podwójnie szczęśliwi. Ich zawodnicy nie dość, że dopisali sobie kolejne punkty do tabeli, to na dodatek już w piątek mogą objąć fotel lidera. Na obiekt przy Alejach Zygmuntowskich 22 grudnia zawita ZOOLeszcz GKM Grudziądz. Częstochowianie zmierzą się z kolei Arged Malesą Ostrów. Pewna wygrana? Patrząc na obecną formę podopiecznych Lecha Kędziory, powiedzielibyśmy, że niekoniecznie. Marzenie całej Polski? Byśmy nie musieli już oglądać podobnych obrazków i zarówno kibiców, jak i żużlowców rozgrzewało tylko i wyłącznie słońce. Wiosno, przyjdź!