Miałem ogromną przyjemność spędzić sobotę z reprezentacją Polski i pobawić się w żużel telewizyjny. Trasę z Zielonej Góry do Stralsund, gdzie odbywał się finał Drużynowych Mistrzostw Europy udało się pokonać w ekspresowym tempie trzech godzin. Mam nadzieję, że nikogo nie przynudziłem swoim komentarzem, ale jeśli tak, to kolejne złoto biało-czerwonych powinno wynagrodzić te kilkadziesiąt minut mojego słowotoku. Od razu przy wjeździe do Stralsund wita nas wielki baner reklamujący rundę Grand Prix w Gorzowie Wielkopolskim. Tę malowniczą, niedużą i urokliwą miejscowość wyróżnia bardzo swojski, wręcz piknikowy klimat. Tankował ze Zmarzlikiem Chociaż Polacy byli wyraźnym faworytem, to podejście, koncentracja zwiastowały, że nasi kadrowicze nie przyjechali do Niemiec na zabawę, albo kolejne testy sprzętu. Kiedy odwiedzałem Zmarzlika i spółkę w swoich boksach, czuć było, że im bardzo zależy, że ta robota nie zrobi się sama. Nie było odpuszczania ani na torze, ani w przygotowaniach. Udało się zamienić parę słów z najlepszymi obecnie żużlowcami w kraju. Z rodziną Bartka spotkaliśmy się nawet w drodze powrotnej nota bene na stacji benzynowej, która sponsoruje trzykrotnego mistrza świata. Pośmialiśmy się, zatankowaliśmy do pełna i pożyczyliśmy sobie powodzenia. Pit stop był nieco wymuszony, ponieważ nikt z nas nie chciał zabierać do domu cząstki czarnego jak święta ziemia toru w Stralsund. Makijaż z kurzu był szokujący, kiedy ściągnąłem skarpetki, moje stopy wyglądały jakbym wrócił z kopalni. Kolejna młodość Hampela Większość naszej złotej ekipy dowodzonej przez selekcjonera Rafała Dobruckiego stanowili żużlowcy aktualnego mistrza Polski - Platinum Motoru Lublin. To też świadczy o zespole klubowym, jaki skład udało się tam zbudować i o co znów mogą walczyć. Lublinianie są teraz na cenzurowanym. Spada na nich fala krytyki, bo liga jedzie, a oni wciąż są torowo bezdomni. Ciągle jest kłopot z organizacją treningów. Apeluję o cierpliwość. Nie posądzajmy nikogo o złą wolę. Warunki pogodowe i stan wód gruntownych na wschodzie zderzył się z precedensem. Chłopaki mocno ubolewają, że nie mogą korzystać z własnego obiektu, a sztab szkoleniowy z Maciejem Kuciapą na czele staje na głowie, że to ogarnąć. Ostatni akapit chcę poświęcić Jarkowi Hampelowi. "Mały" prezentował się fantastycznie. Poza jedną pomyłką w ustawieniach był "niełapalny". Uważam bez zbędnej kokieterii, że to najlepsza wersja Jarka od niepamiętnych czasów. Hampel podniósł swoim konkurentom na arenie krajowej poprzeczkę bardzo wysoko i zgłasza akces do powołań na Drużynowy Puchar Świata. Biorąc pod uwagę formę sportową, gdyby zawody startowały jutro, dla mnie byłby pewniakiem. Jarka znam od wielu sezonów, chociażby z pracy w klubie. Rozmowa z nim dodała mi mnóstwo energii. Tak jak kiedyś Hampel zmagał się z problemami różnej natury, czy to zdrowotnej, czy sprzętowej, nigdy się nie poddał. I teraz, gdy ja borykam się z wrogiem, który wlazł mi głęboko do organizmu i niespecjalnie kwapi się, żeby się wyeksmitować, dostałem od niego solidnego kopa motywacyjnego. Dzięki Jaro!