Niemcy nigdy nie należeli do największych potęg światowego żużla. Tylko jednemu z naszych zachodnich sąsiadów udało się wywalczyć tytuł indywidualnego mistrza świata. Od legendarnego sukcesu Egona Mullera w 1983 roku próżno szukać Niemców na czołowych pozycjach najważniejszych zawodów. Choć torów żużlowych mają oni w swym kraju więcej niż Polacy, to odstają oni od nas pod względem profesjonalizacji dyscypliny. Co bardziej ambitni działacze zza Odry zaczęli jakiś czas temu marzyć o zaprowadzeniu w swym kraju polskich standardów. Nie znaleźli jednak zbyt wielu popleczników tego pomysłu wśród swoich rodaków, więc postanowili wdrożyć plan B i zgłosili swe drużyny do polskiej ligi. Choć nadwiślański epizod Wolfe Wittstock okazał się wizerunkową i organizacyjną wtopą, to już Bawarczycy z Trans MF Landshut Devils odnaleźli się po wschodniej stronie Odry bardzo szybko. W swym pierwszym sezonie odnieśli triumf w drugoligowych rozgrywkach i w tym roku będą już ścigać się na zapleczu PGE Ekstraligi. Kai Huckenbeck ma spore doświadczenie! Zespół prowadzony przez Sławomira Kryjoma nie dokonał po awansie zbyt wielu wzmocnień. Wciąż ma opierać się przede wszystkim na fenomenalnym nastolatku Noricku Bloedornie oraz parze liderów Kai Huckenbeck - Dimitri Berge. Szczególnie dla tego pierwszego, nadchodzący sezon może okazać się przełomowy. Huckenbeck zwiedził wszystkie polskie klasy rozgrywkowe - był ważnym zawodnikiem Orła Łódź i Polonii Bydgoszcz na pierwszoligowych torach, tworzył nawet solidną drugą linię w ekstraligowym GKM-ie Grudziądz. Dopiero po powrocie do ojczyzny i zejściu do drugiej ligi mógł jednak zaprezentować się jako materiał na prawdziwego lidera. Teraz musi udowodnić, że taka funkcja pasuje mu nie tylko w rywalizacji z najsłabszymi polskimi zespołami. W Niemczech żywią w nim spore nadzieje, jako jeden z nielicznych zawodników Diabłów zna wszak tory innych pierwszoligowców. Ścigał się na nich przed laty i wie jak dopasować swą maszynę do panujących na nich warunków. Taki Niemiec to dla nich prawdziwy skarb!