Dariusz Ostafiński, Interia: O Pawle mówią złote dziecko. Dla pana to... Radosław Trześniewski, tata Pawła Trześniewskiego, zawodnika ROW-u Rybnik: To mój syn, a nie żadne złote dziecko. On ma marzenia, a my z żoną pomagamy mu je spełniać. I to nie jest tak, że my jesteśmy jakimiś niespełnionymi rodzicami, że ja jestem niedoszłym żużlowcem, który chce, żeby syn zrobił to, co jemu się nie udało. Paweł od dziecka chciał się ścigać na motocyklach. My się nawet łudziliśmy, że przyjedzie taki moment, że on się zniechęci. Ze względu na niebezpieczeństwo. Wiadomo, jak to jest w żużlu. - To, że niebezpiecznie, to żona brała pod uwagę. Ja bardziej myślałem o tym, że to wszystko wymaga czasu i ogromnych środków finansowych. Żużel nigdy nie był tani i nigdy tani nie będzie. Kolejna sprawa, że temu trzeba się poświęcić na sto procent. Mówi pan czas. - Tak. Ja pracowałem w jednym zakładzie przez wiele lat i musiałem się zwolnić, bo nie byłem w stanie pogodzić tej roboty z wożeniem Pawła na zawody. Bo poświęcenie dotyczy też rodziny. Ja jestem kierowcą i mechanikiem. Do niedawna mieliśmy ten kłopot, że mieszkaliśmy w Opolu, a klub mamy w Rybniku. Prawie 9 lat kursowaliśmy na tej trasie non-stop. Trening, zawody i tak dalej. A pieniądze? - Wszystko, co zarabiamy i dostajemy od sponsorów, idzie na żużel, na sprzęt. My opłacamy tylko bieżące rachunki, te najpotrzebniejsze rzeczy, reszta idzie na to, żeby pomóc Pawłowi spełnić marzenie. To jak dużo pieniędzy dotąd wydaliście? Liczył pan? - Naprawdę nie jestem w stanie określić jakie to kwoty. Czasem podliczaliśmy z żoną wydatki i wychodziło, że wydajemy więcej, niż zarabiamy. Na szczęście są też pieniądze od sponsorów. Niektóre umowy są takie, że firma kupuje nam jakiś sprzęt, zamiast dawać gotówkę. W sumie cała ta kwota, która poszła na rozwój syna, jest nie do policzenia. Na życie jednak starcza? - Tak, choć jak Paweł zaczął jeździć na motocyklach w klasie 500cc, to schudłem 35 kilogramów. Dlaczego? - Nie, że nie dojadałem. Musiałem zrzucić, bo ciężko byłoby mi koło w jego motocyklu wymienić. Ważyłem 120 kilo, teraz mam 85. Przynajmniej zdrowszy będę. A dlaczego syn jeździ w ROW-ie? - Bo my kochamy Rybnik. Prezesa Krzysztofa Mrozka, który uchodzi za kontrowersyjnego człowieka, także kochacie? - Jak już zeszliśmy na ten temat, to powiem panu, że ja czasem czytam dziwne rzeczy na temat prezesa. Niektóre artykuły, to wypociny. Nie robię żadnej wazeliny. Ja jestem z ROW-em od 9 lat, kontakt z prezesem mam krócej, ale zawsze to, co obiecał, zrobił. Pomaga, z wszystkiego się wywiązał. Rok temu na wypożyczenie do Cellfast Wilków Krosno nie puścił? - Puścił. Mieliśmy zielone światło. W grę wchodziło wypożyczenie na dwa mecze. Jednak ze strony Wilków nie było zdecydowania, nie odpowiadała im propozycja prezesa Mrozka. Myśli pan czasami, co będzie robił, jak już syn się wybije i zmieni ludzi w teamie? - Niekiedy o tym myślę. Ostatnio nawet z trenerem Skupieniem o tym rozmawialiśmy. Powiedzieliśmy sobie, że usiądziemy na trybunie VIP i będziemy mu bili brawo. Nie będzie żalu. - Nie będzie. Kiedyś ten koniec musi nadejść. Ja bym chciał mu pomagać jak najdłużej, ale jak już będzie dobrym zawodnikiem, na którego będą liczyli kibice i klub, który sam sobie stawia wielkie cele, to będzie musiał rozszerzyć team, wziąć młodszych ludzi. Ja sobie zdaję z tego sprawę i nie będę rozpaczał. Może będę miał więcej czasu, żeby zobaczyć z boku, jak to wszystko funkcjonuje, żeby móc cieszyć się sportem. W żużlu jest wielka kasa, gwiazdy zarabiają miliony. To działa na wyobraźnię syna i państwa? - Czy działa? Jakbyśmy mieli za tym iść, to jeździlibyśmy w innym klubie. Nas teraz interesuje sport i rozwój, a nie to, żeby zarabiać na dziecku. Mówi pan, że jeździlibyście gdzie indziej. To inni się zabijają, żeby mieć Pawła? - Nie wiem, czy użyłbym słowa, że się zabijają, ale zgłaszają się kluby z większymi budżetami i możliwościami. Paweł nigdy jednak nie interesował się tym, żeby odchodzić. On chce zrobić wynik w ROW-ie. Może kiedyś przyjdzie czas na zmianę, to zależy od sytuacji, ale w tej chwili to jest jego klub, aa pieniądze są na dalszym planie. Sam pan powiedział, że wydajecie więcej, niż zarabiacie. To może jednak warto dać się skusić? - Nie wiem, ja unikam tych rozmów. Na dzień dobry mówię, że choć propozycja jest ciekawa, to ja nie chcę. Ucinam temat. Traktuję to tak, że ROW kiedyś wyciągnął pomocną dłoń i należy się odwdzięczyć miastu, kibicom i klubowi. Od miniżużla tu jesteśmy. A jak się Paweł pokaże, to zarobi tak czy inaczej. Na razie ROW pomaga, spełnia obietnice, to wystarczy. To proszę zdradzić, jaka była ta największa kasa, jaką położono przed wami na stole? - A czy mogę poprosić o inny zestaw pytań? Nalegam. - Była taka rozmowa z jednym klubem, gdzie mówiono nam, ile to zarabiają juniorzy w tym klubie. Ile dostałby Paweł, to nie padło, ale jak rozumiem, to miały być te pieniądze, które dostawali inni młodzieżowcy, a były one całkiem spore. Spadł pan z krzesła? - Nie, bo akurat siedziałem w wygodnym fotelu. Przed synem pierwszy pełny sezon ligowy. - Tak. On ma plan na ten sezon i tylko od niego zależy, czy zrealizuje go w stu procentach. Najważniejsze, że on do tego dąży, że szykuje się na sto procent. Daje z siebie maksa, a kiedy to z żoną widzimy, to nie żałujemy, że zdecydowaliśmy się mu pomóc. Paweł wciąż się uczy. - Tak. Jest w drugiej klasie technikum. Właśnie zmienił szkołę, bo przeniósł się z Opola do Rybnika. Wszyscy się przeprowadziliśmy, bo tu będzie miał bliżej na treningi, możliwości będą większe niż w Opolu. Tak naprawdę, to my przy tej przeprowadzce nie mieliśmy wiele do gadania. Dodatkowo prezes Mrozek wyciągnął pomocną dłoń, pomógł przy zmianie szkoły. Jak mówiłem, Paweł ma plan, a my pomagamy.