Czekaliśmy na ten turniej, nerwowo przygryzając paznokcie. Bartosz Zmarzlik po wykluczeniu przed dwoma tygodniami w Vojens stał się nerwowy, spięty. Gdzieś uleciała jego pewność siebie, a do jego serca wkradł się strach, że to na co tak ciężko w tym roku pracował, może teraz stracić przez jeden głupi błąd (bo jednak to on włożył niewłaściwy strój bez reklamy sponsora) i złośliwość światowych władz żużla. Bo umówmy się, że wykluczenie kogoś za strój, to jednak wielki absurd. Przez tamtą decyzję przewaga Zmarzlika stopniała do 6 punktów Tamto feralne Grand Prix sprawiło, że nagle wszyscy zapomnieliśmy, jak Zmarzlik w poprzednich turniejach próbującego mu deptać po piętach Szweda Fredrika Lindgrena tłamsił na torze. Zapomnieliśmy, że Polak, nawet jak był wolniejszy, to potrafił wznieść się na wyżyny i pokazać rywalom kto tu rządzi. Niby się męczył, czasem wręcz ciułał punkty, ale na koniec meldował się w finale i zwykle rozdawał karty. Trzeba też jednak od razu dodać, że te nasze obawy miały uzasadnienie. Bo jednak przed Vojens Zmarzlik miał 24 punkty przewagi nad Lindgrenem, a z powodu decyzji jury zawodów, które wyrzuciło Polaka z duńskiego turnieju, ta jego przewaga stopniała do 6 punktów. No i się zaczęło. Ostatni raz tak baliśmy się o Zmarzlika w finale Grand Prix 2019 I choć przez całe dwa tygodnie zadawaliśmy sobie pytanie, czy 6 punktów przewagi to dużo, czy mało, to nie znaleźliśmy żadnej mądrej odpowiedzi. Może poza jedną wynikającą z regulaminu i systemu punktacji, który jasno określa, że pierwszy zawodnik zgarnia 20 punktów, a czwarty dopisuje sobie 14 punktów. To nam uzmysłowiło, że nawet jeśli Zmarzlik wjedzie do finału, a tam będzie czekał Lindgren, to Polak będzie musiał drżeć o złoto. Ostatni raz tak baliśmy się o Zmarzlika w sezonie 2019, kiedy przyjechał na finałową rundę do Torunia, mając 9 punktów przewagi nad Leonem Madsenem. Po tamtym turnieju stopniała ona dwóch, bo Leon naciskał, atakował i szalał na torze, a Zmarzlik był w defensywie i dopiero, jak został przyparty do muru, to zrobił coś ekstra i obronił złoto. To złoto stawia go w jednym szeregu z legendami Na szczęście teraz też wszystko skończyło się happy endem. W rundzie zasadniczej Zmarzlik ustawił sobie rywala w narożniku, bo znów wygrał z nim bezpośredni pojedynek, a w pozostałych skrzętnie zbierał punkty potrzebne do półfinału, od czasu do czasu pokazywał, że jest szybki, ale przede wszystkim budował pewność siebie. Niby walka o złoto trwała do samego finału, ale Zmarzlik był w Toruniu tak mocny, że nie było cienia wątpliwości, że on to zrobi. Czwarty złoty medal stawia Zmarzlika w jednym szeregu z takimi zawodnikami, jak Hans Nielsen, Barry Briggs i Greg Hancock. Każdy szanujący kibic żużla zna tych panów i wie, czego w speedway'u dokonali. Wie, że stać obok nich, to dla Zmarzlika wielki honor. Inna sprawa, że nasz Bartek mierzy wyżej. On chce być obok Tony’ego Rickardssona oraz Ivana Maugera. Do tego potrzeba mu sześciu złotych medali. Po drodze jest jeszcze 5-krotny złoty medalista Ove Fundin. Słowem same legendy. Zmarzlik wywrócił w Toruniu zielony stolik I od razu trzeba dodać, że Zmarzlik, który w ciągu 8 lat zdobył 7 medali (4 złote, 2 srebrne, 1 brązowy), może wkrótce stać się taką samą legendą, jak wyżej wymienieni. Przede wszystkim z racji tego, że jego głód sukcesu jest ogromny. Mama Bartosza mówi, że syn chciałby wygrać wszystko, bo każdy bieg, w którym ogląda plecy choć jednego z rywali, jest dla niego powodem do złości. Szansa na kolejne złote medale Polaka jest tym większa, że na horyzoncie nie widać rywala, który mógłby mu zaszkodzić w takiej normalnej rywalizacji (Lindgren wspiął się na wyżyny, a gdyby nie wykluczenie Zmarzlika w Vojens, nie miałby z nim szans). Ta w tym roku normalna nie była. W Vojens postawiono zielony stolik, przy którym karty próbowali rozdzielać działacze (Armando Castagna, Phil Morris, Tony Olsson, Craig Ackroyd i Hanne Thomsen). Na szczęście Zmarzlik w Toruniu przewrócił zielony stolik.