Janusz Kołodziej to czołowy polski zawodnik. W swojej karierze reprezentował dwie Unie - tarnowską i leszczyńską. W obu miastach jest traktowany jako postać pomnikowa. To jednak w Lesznie został zaszczytnie wyróżniony, a nie w rodzimym Tarnowie. Muszą na niego chuchać i dmuchać. Inaczej nie istnieją Można się tylko zastanawiać, gdzie w ostatnich latach byłaby Unia Leszno, gdyby nie Janusz Kołodziej. Polak jest jak wino - im starszy, tym lepszy. Praktycznie w pojedynkę ciągnie wynik drużyny. To od niego w dużej mierze zależy, jakim wynikiem zakończy się spotkanie. Wykręca niesamowite liczby, a do pełni szczęścia brakuje mu tylko sukcesu na arenie międzynarodowej. W tym roku skończy 40 lat. Ponownie będzie mocno odpowiedzialny za los leszczynian. Działacze klubu i kibice wierzą jednak, że Grzegorz Zengota powtórzy udany sezon, a egzamin zda także nowy nabytek, Andrzej Lebiediew. To gwarantowałby raczej pewne utrzymanie w najlepszej lidze świata. Marzy o tym wielu. On na to zasłużył Kołodzieja chciałby praktycznie każdy prezes ekstraligowego klubu. Oferowano mu już bardzo wysokie kontrakty, jednakże on nie zamierza się nigdzie ruszać. W Lesznie traktowany jest jak wychowanek. 17 stycznia otrzymał również tytuł Honorowego Ambasadora Miasta Leszna. Wręczono mu także okazałą szablę. To tylko pokazuje, na jak ogromny szacunek przez te wszystkie lata zapracował. - Ponad dwadzieścia lat temu trafiłem do Leszna. Wtedy nie przyjechałem tutaj na zawody. Patrzyłem na Leszno, lubiłem jeździć po ulicach, oglądać, co się dzieje. Unia Leszno to najbardziej utytułowany klub w Polsce, każdy chciałaby tutaj jeździć, więc to było moje marzenie. Ale byłem zakochany w innej Unii - w tej, w której się wychowałem, czyli w Unii Tarnów - mówił 39-latek dla leszno24.pl. - Miał być tylko jeden sezon, a będzie już dziesiąty. Postaram się zrobić co się da, żeby dobrze reprezentować nasz klub. Unia Leszno jest bardzo wyjątkowa. I miejmy nadzieję, że zawsze tak będzie. Dziękuję bardzo za to wyróżnienie - kontynuował.