Polski maestro przygotuje silniki Vaculikowi Martin Vaculik obwieścił niedawno, że udało mu się związać ze stajnią Ryszarda Kowalskiego - najlepszego tunera na świecie bez podziału na kategorie. To przełomowy moment w karierze Słowaka, który w ostatnich latach przebierał w majstrach od przygotowania silników jak w ulęgałkach. Choć brakuje mu medali mistrzostw świata, blisko 33-letni zawodnik osiągnął w tym sporcie już bardzo dużo. Martin jest jedną z najjaśniejszych gwiazd PGE Ekstraligi, w każdym oknie transferowym biją się o niego czołowe kluby oferując ogromne pieniądze. Zestawiając charakter żużlowca, jego podejście do sportu, szaloną ambicję, czuję, że szybko zbuduje sobie świetne relacje z rodziną Kowalskich. To może być sezon Vaculika. Przewiduję spektakularne wyniki nie tylko w lidze, ale i w cyklu Grand Prix. Rafał Dobrucki jak Thomas Turnbichler Żałoba narodowa po czwartym miejscu reprezentacji Polski w konkursie drużynowym na mistrzostwach świata w Planicy przypomina mi rzewny płacz po katastrofie naszej kadry podczas ostatniego Speedway of Nations. Do Vojens pojechaliśmy z powieszonymi złotymi medalami na szyjach. Nie mieliśmy tam prawa przegrać, a jednak skończyło się wielkim rozczarowaniem. Od razu dobraliśmy się do skóry menedżera Polaków - Rafała Dobruckiego. Postawiliśmy go przed sądem, zastanawialiśmy się, czy nie wręczyć zwolnienia trenerowi po tak przerżniętej z kretesem imprezie docelowej. Taka nasza przypadłość, że działamy pod wpływem emocji, raz robimy z ludzi bohaterów, a za pięć minut sprowadzamy ich do rangi kompletnych nieudaczników. Od soboty na grillu smaży się trener skoczków - Thomas Turnbichler. Austriak poszedł va banque, podjął ryzyko i obniżył belkę Dawidowi Kubackiemu, bo nie miał już nic do stracenia. Nie przez przypadek zwykło mawiać się, że kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. Gdyby wicelider klasyfikacji generalnej Pucharu Świata wykonał plan, który ułożył sobie w głowie trener i udałoby się rzutem na taśmę wydrzeć z gardła lokatę na podium, wszyscy Turnbichlera klepaliby po plecach. Niestety sport bywa brutalny i mimo, że pomysł był bardzo dobry, zabrakło szczęścia i odpowiedniego wykonawstwa. Chyba zbyt mocno zaufaliśmy też magii liczb. Po piątkowych zawodach, w których Kubacki wywalczył brąz, a Stoch i Żyła znaleźli się w dziesiątce wyliczono, że jesteśmy murowanym faworytem do krążków z najcenniejszego kruszcu, a jakikolwiek medal mamy pewny jak w banku. Balonik pękł z hukiem, a my zapomnieliśmy, że jest jeszcze coś takiego jak dyspozycja dnia. Jednego dnia świeci słońce, a drugiego nadchodzi nagłe załamanie pogody i przywiązywanie się do cyferek jest bardzo złudne. Gdzie podziali się Pawlicki i Szymankiewicz? Niemałe poruszenie wywołała próba zatajenia nieobecności za zgrupowaniu w Świnoujściu menedżera Falubazu Zielona Góra - Tomasza Szymankiewicza oraz krajowego seniora - Przemka Pawlickiego. Na budowanie niepotrzebnego muru zwrócili uwagę kibice. Takie rzeczy się zdarzają, że ktoś, gdzieś nie może się pojawić, ale trzeba było wykonać wyprzedzający krok i rozwiązać, to po ludzku. Po to, żeby nie podnosić domysłów, uniknąć dawania powodów do uszczypliwych komentarzy, że w drużynie tolerujemy święte krowy. Dla mnie wyszła z tego koperkowa afera, ponieważ atmosferę wewnątrz i tak zawsze zdeterminuje wynik. Skoro Przemka i menedżera zatrzymały jakieś poważne sprawy, należało wydać nawet lakoniczny, krótki, bez podawania szczegółów powodów absencji komunikat i wszyscy w klubie mieliby czyste "papcie", a fani czarno na białym, że nie ma sensu szukać dziury w całym.