W kruchym, ludzkim życiu spotykamy się czasami z takimi sytuacjami, że brakuje nam słów, a sport nie znaczy zupełnie nic. Jest jakimś marnym dodatkiem. W tygodniu w wypadku samochodowym razem z żoną - Izą i dwuletnią córeczką - Kają, zginął Tomasz Wiktorski. Ta niewyobrażalna tragedia wstrząsnęła zielonogórskim środowiskiem, a ja do tej pory nie mogę się z nią pogodzić. Chodzę rozdygotany i proszę, żeby mnie ktoś uszczypnął, albo wybudził z tego koszmaru. Przepraszam, ale tym razem o żużlu nie będzie wyjątkowo ani słowa. Jesteśmy to winni Tomkowi Nasze serca rozpadły się na milion drobnych kawałków, a łzy cisną się do oczu. Odszedł złoty, do rany przyłóż, wrażliwy na ludzką krzywdę człowiek. Pomysłodawca wielu akcji charytatywnych. Tomek był zapalonym kibicem Zastalu i zarazem jedną z najbardziej charakterystycznych postaci zielonogórskiej braci koszykarskiej. Może większość nie znało go osobiście, ale na pewno kojarzyło. W domu został, stawiający pierwsze kroki w baskecie, siedmioletni syn Tomka - Ignacy. Od razu ruszyła zbiórka na portalu zrzutka.pl. Zachęcam i gorąco apeluję o wzięcie udziału w licytacjach i wsparciu Ignacego nawet najskromniejszą wpłatą. Musimy się zjednoczyć i wyciągnąć dłoń do tego chłopaka, chociaż zdaję sobie sprawę, że żadne pieniądze świata nie przywrócą mu już ani taty, ani mamy. Mówi się, że czas leczy rany, ale ta trauma związana ze stratą rodziców będzie Ignasiowi towarzyszyć już na zawsze. Jestem podbudowany jak ogólnopolskie media, nie tylko zajmujące się sportem nagłośniły ten temat. Osoba Tomka bez wątpienia na to zasługuje. Miałem okazje wysłuchać wzruszającej rozmowy Krzysztofa Stanowskiego i Roberta Mazurka na Kanale Sportowym. Panowie namawiali do włączenia się w pomoc potwornie doświadczonemu przez los Ignasiowi. Super gest, im więcej znanych osób, korzystając ze swoich zasięgów zaangażuje się w zbiórkę, tym akcja zyska większy rozgłos. Na wysokości zadania stanął też Falubaz. To cieszy, że kiedy wymaga tego chwila i łączy nas szczytny cel, potrafimy na chwilę schować do kieszeni prywatne niesnaski, animozje. Zachowujemy się jak w kochającej rodzinie, idziemy ramię w ramię i prawie wszyscy gramy ponad podziałami do jednej bramki. Ale jesteśmy to winni Tomkowi. On w podobnej sytuacji nie zawahałby się ani kroku, żeby ruszyć z pomocą. Prawie, bo jednak nie wszyscy angażują się na tyle, na ile by mogli, ale to już kwestia indywidualna. Każdy ma swoje sumienie i każdy działa według swojego kodeksu. Ja, jeśli tylko jestem w stanie, staram się wspierać takie inicjatywy. Dzielmy się tym, co mamy, zróbmy, co w naszej mocy, aby syn Tomka poukładał swoje życie, które obeszło się z nim w sposób najbrutalniejszy. Moja babcia, na którą zawsze się powołuje, wpoiła mi kilka ważnych mądrości. Lubię się od nich odwoływać. Zawsze powtarzała: szczerość, prawdomówność i otwartość, na tych trzech zasadach stawiaj fundamenty swojej egzystencji. "Jacuś, pamiętaj, jeszcze sto mil do gęby". To taka jej złota myśl, która ciągle mi dźwięczy, zwłaszcza gdy zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Chodzi o to, żeby przy tym pędzie, zakupowym szale, po prostu się nie pogubić. W tym roku mieliśmy po brzeg negatywnych zdarzeń i emocji. Jesteśmy obciążeni psychicznie tym co dzieje się wschodnią granicą, zastanawiamy się, co przed nami, obawiamy się jutra. Naprawdę zatrzymajmy się, zaciągnijmy hamulec, wrzućmy na luz i dajmy sobie na wstrzymanie. Zadbajmy o siebie, pielęgnujmy każdy kontakt z rodziną, bo życie coraz częściej pisze przygnębiające scenariusze. Zdrowia i spokoju życzę państwu na te najbliższe święta. Jacek Frątczak