Miał być "Powrót króla", ale wyszło zupełnie inaczej. Tomas Hjelm Jonasson po jednym spotkaniu obejrzanym z trybun odzyskał co prawda miejsce w składzie Polonii Piła, lecz w spotkaniu przeciwko Texom Stali Rzeszów zaprezentował się po prostu fatalnie. Szwedzki lider gospodarzy zdobył zaledwie jeden punkt, który udało mu się wywalczyć na młodziutkim Mateuszu Majcherze. Swój tragiczny występ ukoronował dwoma juniorskimi wręcz upadkami. Po drugim z nich młody sędzia Arkadiusz Kalwasiński wykazał się sporą bezkompromisowością. Założywszy, że Jonasson wywrócił się celowo - aby przerwać układający się nie po myśli pilan wyścig - arbiter nie tylko wykluczył miejscowego gwiazdora z powtórki, ale również ukarał go czerwoną kartką. Żużel jak piłka nożna? Fani piłki nożnej zdążyli już dobrze zaznajomić się z kartonikami w tym kolorze. Dla sympatyków czarnego sportu wciąż są one jednak niesamowitą rzadkością. Arbitrowie sięgają po nie na tyle rzadko, iż wielu kibiców nie wie nawet dokładnie jakie konsekwencje niesie za sobą taka kara indywidualna. Otrzymanie takiej kartki kończy oczywiście występ danego zawodnika w meczu. Ukarany nią żużlowiec jest także zobowiązany do uiszczenia kary porządkowej w wysokości dwóch i pół tysiąca złotych. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by miał wystąpić w kolejnym spotkaniu swojej drużyny. Federacja zawiesza go dopiero za drugiego "asa kier" w sezonie. Odkąd przepis istnieje w takim właśnie brzmieniu, dwóch czerwonych kartek w jednym roku nie otrzymał jeszcze nikt. Z czym więc wiąże się kara dla Jonassona? Właściwie tylko z nieznacznym uszczupleniem portfela. Co Szwedowi po wykluczeniu do końca zawodów, skoro feralny upadek i tak mial miejsce dopiero w biegach nominowanych. Sama wysokość kary finansowej również budzi kontrowersje. Szwedowi ostatnio nie szło co prawda zbyt dobrze, ale domyślnie jest zawodnikiem mającym regularnie zdobywać dwucyfrowe liczby punktów. Dla zawodnika inkasującego takie gaże 2500 złotych to niewielki wydatek. A co dopiero powiedzieć można by było, gdyby podobnie ukarany został jeden z czołowych zawodników PGE Ekstraligi, którym kluby płacą czasem więcej niż pięć tysięcy złotych za jedno oczko zdobyte w zawodach ligowych. Co prawda w najwyższej klasie rozgrywkowej kara jest dwukrotnie wyższa, ale wciąż nie wydaje się zbyt dużą nauczką.