Przyszły sezon w pierwszej lidze zapowiada się niezwykle ekscytująco. Głównymi faworytami do awansu wydają się kluby z Ostrowa i Bydgoszczy. To one stoczyły bój o angaż Krzysztofa Buczkowskiego. To właśnie tego zawodnika brakuje trenerowi Arged Malesy do pełnej satysfakcji. Przegrali na własne życzenie Ostrowianie zakończyli pierwszoligowe zmagania na etapie półfinału. Mieli wszystko, żeby jechać w finale z Zieloną Górą, ale kompletnie nie wykorzystali swojej szansy w ćwierćfinale. ROW Rybnik w rewanżu był osłabiony brakiem Patricka Hansena, który doznał koszmarnej kontuzji już w swoim pierwszym wyścigu. Na własne życzenie trafili w półfinale na niepokonany Falubaz. Teraz wywrócili seniorski skład do góry nogami, zostawiając tylko Tobiasza Musielaka. Zakontraktowali ciekawe nazwiska, czyli Chrisa Holdera, Frederika Jakobsena, Gleba Czugunowa i Wiktora Jasińskiego. Wsparci mocnymi młodzieżowcami, powinni gwarantować wysoki poziom. - Byłaby to fałszywa skromność, gdybyśmy się do tego nie przyznali. W pierwszej lidze nie brakuje bardzo mocnych drużyn, ale uważam, że na pewno jesteśmy jedną z nich. Na papierze jesteśmy faworytem do awansu - powiedział Mariusz Staszewski w Tygodniku Żużlowym. Wielki talent na zakręcie. Za słaby nawet na 2. Ligę? Gwiazda ich wystawiła? Z nim byłby pewny awans Szkoleniowiec Arged Malesy przyznaje wprost, że widział w swojej drużynie jeszcze jednego zawodnika. To jego mu brakuje do pełni szczęścia. - Był jeszcze jeden zawodnik, z którym rozmawialiśmy i chcieliśmy, żeby do nas dołączył. Nie było jednak konkretnej decyzji, więc skończyło się takim składem. Myślę, że to jest 90% tego wszystkiego, co chciałem mieć na przyszły rok w Ostrowie - zdradził. Mowa o byłym ekstraligowcu, który robi furorę na zapleczu najlepszej ligi świata. - To nie jest żadna tajemnica, że chodzi o Krzysztofa Buczkowskiego. Widziałem go w zespole i niemal wszyscy łączyli go z Ostrowem. Wydawało się, że zamkniemy temat, ale Krzysztof pojedzie za rok w Polonii Bydgoszcz - zakończył. Wpisał do protokołu "zawodnika widmo". Tak się tłumaczył, gdy prawda wyszła na jaw Szymon Makowski, INTERIA