Dariusz Ostafiński, Interia: Dotąd się przed tym tematem broniłem, ale muszę ci zadać to pytanie. Myślisz, że podobnie jak przed rokiem dojdzie do renegocjacji kontraktów? Kamil Hynek, Interia: Ty się broniłeś, ale prezesom, to chodzi po głowie pewnie już od piętnastego listopada. To będzie swoisty cyrk na kółkach. Ale z tego co pamiętam, to według ciebie do tego nie dojdzie, bo zawodnicy dobrze się przy negocjacjach zabezpieczyli. Ostafiński: Wielu ma podpisane klauzule, inni mają ustną obietnicę. Problem w tym, że nawet te klauzule nic dla PZM i PGE Ekstraligi nie znaczą. W świetle związkowego regulaminu to są zabronione umowy. Zawodnik może iść z tym wyłącznie do powszechnego sądu. Dlatego uważam, że jak prezesi zostaną przyparci do muru, jak zobaczą, że się nie da, że nie nazbierają kasy na kontrakty, to zwyczajnie zaproszą żużlowców na rozmowy. Miłe to nie będzie. Sprawiedliwe też nie, bo w odróżnieniu od niektórych ekspertów jestem zdania, że winę za wysokie kontrakty ponoszą wyłącznie działacze. Nikt im nie kazał oferować. Za chwilę się okaże, że to było zwykłe nabijanie drugiej strony butelkę. Hynek: Dobrze wiesz, że drażni mnie ten temat, a mam dobry humor z rana i nie wiem, czemu chcesz mi go zepsuć. Już mi się scyzoryk w kieszeni do połowy otworzył. Pilnuję się bardzo, żeby nie wymsknęłoby mi się jakieś niecenzuralne słowo. Dla mnie to chamstwo w czystej postaci, gdy ktoś coś obiecuje, a potem uprzejmie informuje o tym, że zabierze ci z tego połowę. Ale, że prezesi żużlowi potrafią być największymi z cwaniaków w środowisku sportowym, to już się przyzwyczaiłem. Ostafiński: Nie upraszczałbym sprawy aż tak bardzo. To, że oferują miliony, nie wynika z cwaniactwa. W żużlu tak to działa lat. W strachu przed opinią publiczną, kibicami, a przede wszystkim w obawie przed spadkiem prezesi są gotowi obiecać wszystko. Martwić zaczynają się później. Właśnie obserwujemy to narastające zmartwienie. Ja rozmawiam z ludźmi, z działaczami, i stwierdzenie: renegocjacja kontraktów zaczęło się pojawiać. Jeszcze miesiąc, dwa i od słów przejdziemy do czynów. Chyba że stanie się cud i w kwietniu wpuszczą 25 procent widzów na trybuny, a potem będzie rosło. Tyle że nic na to nie wskazuje. Hynek: Czyli prezesi trzymają teraz kciuki za prezesa PZPN Zbigniewa Bońka i jego wspaniałe umiejętności mediacyjne. Ja po prostu nie potrafię zrozumieć, że prezesi prowadzili wyniszczającą walkę o zawodników, tak jakby nie było pandemii. W maju płakali i cięli, a w listopadzie zostawili ją gdzieś obok, jak gdyby nigdy nic. Słowo hipokryzja jest tu odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki. Na miejscu zawodników szedłbym w zaparte. A skoro prezesi, tak ochoczo wydają wirtualną kasę, to zapraszam do gry w Eurobusiness albo Monopol. Tam znakomicie się odnajdą. Ostafiński: Z tym prezesem Bońkiem, to trafiłeś w dziesiątkę. Żebyś wiedział, że liczą na jego umiejętności negocjacyjne i na to, że premier Mateusz Morawiecki go posłucha, a żużel się podłączy. Jednak to się może skończyć tak, że prezesowi się uda, a kibice wrócą na chwilę, bo cała ta sytuacja związana z koronawirusem jest dynamiczna. Wrócą w marcu, a w kwietniu już ich nie będzie. Poza tym podzielam twoje oburzenie. I wiesz co, przyszło mi do głowy, że ligę może wygrać ten, który zachowa płynność, a przy tym nie rozdrażni za bardzo zawodników. Hynek: Dokładnie. Wygra ten, który nie oferował gruszek na wierzbie, a ten, który dał, ile miał faktycznie na koncie. Czuję, że po tym sezonie będzie więcej sfrustrowanych Artiomów Łagutów. Z jednej strony to może być dobre dla polskiego żużla, bo nie będzie trzeba wprowadzać KSM. Prezesi wykończą się po prostu sami. Ostafiński: A na razie rozejdźmy się z nadzieją, że prezes Boniek coś załatwi i uratuje żużlowców przed nieprzyjemnymi spotkaniami w cztery oczy z ich pracodawcami. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź