"Wykradli" wygraną Holderowi Nie udało się odczarować Stadionu Narodowego. Na najwyższym stopniu podium drugi raz w historii stanął Fredrik Lindgren. Szwed ma jakiś tajemny patent na Grand Prix w stolicy, ale trzeba też sobie szczerze powiedzieć, że miał sporo szczęścia. Najpierw w półfinale, gdy wytrącił z płynnej jazdy Daniela Bewley'a i uszło mu to płazem, a potem w wielkim finale, kiedy przerwano wyścig po ataku Bartosza Zmarzlika i upadku Jasona Doyle'a. Najbardziej niepocieszony musiał być jednak Jack Holder, który mknął po pierwsze zwycięstwo w GP w karierze. Szansę do poprawki dostał też jedyny nasz reprezentant w finale. Zmarzlik zajął ostatecznie trzecią pozycję i na wygraną polskiego żużlowca przyjdzie nam znów poczekać przynajmniej rok. Jak powiedział po zawodach Honorowy Prezes PZM - Andrzej Witkowski, szkoda, że zegar z nadziejami wciąż tyka. Lindgren nieźle się obłowił Może nie wszyscy wiedzą, ale każdy turniej Grand Prix jest gratyfikowany pieniężnie w zależności od zajętego miejsca. Na całość nagród organizatorzy przeznaczają 125 tys. euro. Czy to mało czy dużo, to kwestia punktu widzenia. Lindgren za tryumf zgarnął 16.500 tys. euro. Drugi Holder wyjechał z Warszawy bogatszy o 12,500 tys. euro, a konto Zmarzlika powiększyło się o 10 tys. euro. Zawodnik, który zamknął stawkę i nie miał nawet okazji spróbować się w rywalizacji skasował symbolicznego "tysiaka" euro. Lwia część żużlowców podpisała osobne kontrakty na cykl Grand Prix, ale tutaj raczej nie chodzi o kasę, choć niewątpliwie jest ona ważna w tak kosztownym sporcie. Tytułu mistrza świata nie kupi się za żadne pieniądze świata. Trzeba go w "wydrzeć" solidnie i równo punktując na dystansie dziesięciu turniejów. To prestiż i zapisanie się na kartach historii czarnego sportu. Wcześniej z biało-czerwonych dokonali tej sztuki tylko Jerzy Szczakiel i Tomasz Gollob. Bartek jako ten najmłodszy z trzema najcenniejszymi skalpami już przegonił, to zacne grono i rzucił się w pościg za legendami. Ze sportowym pozdrowieniem Senator Robert Dowhan