W sumie to trudno się dziwić, że Szwed Kim Nilsson skusił się na propozycję Petera Johnsa. Anglik, to wielkie nazwisko w tunerskim światku. Jego zawodnicy zdobywali kiedyś tytuły, ma on wieloletnie doświadczenie. Anglik skusił Nilssona promocją Kiedy więc Nilsson usłyszał, że ktoś taki chce mu zrobić silniki i serwisy za pół ceny, to czuł się tak, jakby złapał Pana Boga za nogi. Szybko jednak okazało się, że Johns nie ma w tej chwili zbyt wiele do zaoferowania. Po brexicie Johns stracił kontakt z czołówką i wielu znaczących klientów. Przez to nie robi już tak dobrych silników, jak kiedyś. Miał nadzieję, że z Nilssonem wróci do gry. W końcu zawodnik z Grand Prix w stajni, to zawsze jest wartość dodana. Nilsson już wraca do starych silników Na razie jednak ta współpraca nie dała żadnych korzyści ani Johnsowi, ani Nilssonowi. Ten drugi, to nawet zrobił krok w tył. W minionym sezonie był odkryciem w 1. Lidze Żużlowej i ważnym zawodnikiem MF Trans Landshut Devils. W tym zaczął niestety cieniować i nie przypominał w niczym tego żużlowca, który błysnął rok temu w Grand Prix Challenge. Nilsson już zaczął wdrażać plan naprawczy. Odstawił silniki Johnsa, które de facto nadają się do wyrzucenia. Wrócił natomiast do sprzętu, który robi dla niego Flemming Graversen. W lidze już dało to poprawę, bo Nilsson przyczynił się do sensacyjnej wygranej Landshut z Abramczyk Polonią Bydgoszcz. W Grand Prix na razie nic nie drgnęło. Szwed w drugiej rundzie w Warszawie (na silniku Graversena) pokazał się z minimalnie lepszej strony niż na inaugurację w Gorican (wtedy jechał na silniku Johnsa), ale do pełni szczęścia daleko. Grand Prix to jednak inna bajka niż liga. Tam trzeba czegoś więcej niż przesiadki na szybszy motocykl. W GP jadą przecież najlepsi na świecie.