Często mówimy, że na naszym polskim podwórku roi się od afer, które wielokrotnie ośmieszają ich uczestników czy też stawiają w mało korzystnym świetle całą dyscyplinę. Nawet zimą takich historii nie brakuje i to jest fakt. Ale nie jesteśmy w tym jedyni. W innych krajach także dochodzi do sytuacji, w które aż trudno uwierzyć. I do takiej właśnie doszło w niedzielę w niemieckim Melsungen, w którym miały odbyć się zawody na torze trawiastym. To znany ośrodek tej odmiany żużla. Deszcz spowodował, że ściganie było utrudnione (nie było niemożliwe, ale to już temat na osobną dyskusję). Zawodnicy przekonali sędziego, że zawody muszą być odwołane. Po chwili rozległy się oklaski od grupy żużlowców, które zawsze oznaczają jedno - sędzia zrobił to, czego chcieli. Już w tym momencie wiele osób pobiegło do kas, żeby jak najszybciej dostać zwrot pieniędzy za bilety. I tu zaczął się "cyrk", o którym jest teraz w niemieckim żużlu bardzo głośno. Zamknęli kasy, żeby nie oddać za bilety? Niemal równo z decyzją o odwołaniu zawodów, ewakuowano pracowników kas biletowych, tak aby mogli oni schować się w budynku klubowym, wraz z działaczami. Kibice przychodzili po swoje pieniądze, ale odbijali się od drzwi. Wielu wściekłych rzucało mocnymi słowami. Spora grupa udała się też pod budynek klubowy, w którym sprawę "przeczekiwali" działacze. Nikt nie wyszedł do kibiców, nikt nie oddał pieniędzy za bilety. Dodajmy, że w zeszłym roku sytuacja była podobna. Leżące w pobliżu gór Melsungen ma pecha do pogody. W 2023 roku też padało i odjechano zaledwie kilka biegów. Kibice nie otrzymali zwrotu pieniędzy, o czym pisali na stronie klubu w mediach społecznościowych. Melsungen tak jak większość obiektów trawiastych, organizuję zawody raz w roku, więc fizycznie kibice nie mają jak domagać się od pracowników kas biletowych zwrotu pieniędzy. Wielu fanów już deklaruje, że więcej nie przyjdzie.